Rozdział 60

687 90 17
                                    

Zachodni wiatr zaganiał cumulusy po błękitnym niebie, niczym pies pasterski zapędzający rozproszone w górskim terenie owce. Słońce wzięło przykład z białych oraz puszystych chmur i również obrało kurs w owym kierunku. Długie promienie słoneczne odbijały się od fal oceanu, sporadycznie podrażniając zielone tęczówki, z których do tej pory wycisnęłam własne miniaturowe morze, składające się z najbardziej gorzkich łez. Byłam zażenowana swym współczesnym postępowaniem, lecz nie posiadałam wystarczającej siły, żeby odbić się od dna.

Palce u nóg przybrały sinawą barwę. Nie chcąc nabawić się przeziębienia odsunęłam się od wody. Grzebałam stopami w złocistych ziarenkach piasku. Przemierzając kolejne kroki przed siebie wystarczająco długo, żeby doprowadzić kończyny dolne do rezygnacji ze współpracy. Przysiadłam w pobliżu wydm. Zaszłam w miejsce, w którym ciężko było dopatrzeć żywą duszę, poza mało licznym ptactwem latającym bez celu w tę i we w tę. Osobniki nie pozwalały zapomnieć o swej obecności poprzez niesystematycznie ćwierkanie tudzież krakanie.

Jeden z przedstawicieli gatunku mew przycupnął na kamieniu, który znajdował się w zasięgu mojego wzroku. Na skutek spuchniętych powiek przejrzystość obrazu odczuwalnie się pogorszyła, aczkolwiek po przetarciu oczu wierzchem dłoni mogłam jednoznacznie stwierdzić, że ptaszysko bez lęku wpatrywało się we mnie jak w okoliczną atrakcję turystyczną. Zwierzę po upływie chwili postanowiło podejść bliżej, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Wówczas zwróciłam większą uwagę na nieproszonego towarzysza.

Jego ślepia do złudzenia przypominały mi oziębłe gałki oczne, których właścicielem był mój prawny opiekun. Bezwiednie sięgnęłam pamięcią do czasów, kiedy łysy mężczyzna spoglądał na mnie z miłością, do której w czasie obecnej jestem pewna, że nigdy nie był zdolny. Titus nabrał każdego, uwzględniając moją osobę. Wyobraźnia na siłę zaprowadziła mnie w najmroczniejsze zakątki. Odkopała każde okropne wspomnienie, aż dogrzebała się do nocy, która stanowiła początek mego końca.

Chwyciłam między palce kamień. Niewielki głaz posłużył mi do finalnego odstraszenia ptaka. Pozostałam sama ze swoimi myślami. Te, poczęły wiercić otwory w różnych częściach czaszki. Były na tyle głośne, aby bez trudu zagłuszyć szum fal. Zgięłam nogi wpół. Kolana zbliżyłam do brody celem zaprzestania niekontrolowanych drgań. Ramionami odizolowałam się od plaży. Nie zaprzeczam faktu stawiennictwa przejrzystych kropel na policzkach. Wszystko do mnie powróciło ze zdwojoną mocą.

Tamtej nocy z własnej inicjatywy wmaszerowałam do barokowo przyozdobionej klatki. Wyjście zamknęłam na cztery spusty, a klucz oddałam w ręce Titusa.

Gdybym wtedy postąpiła inaczej...

Pierwszy raz przebywając w nowym miejscu zamieszkania zaobserwowałam księżyc w pełnej jego okazałości. Widok z balkonu powiązanego z moim pokojem był całkowicie odrębny od krajobrazu za oknem, do którego zdążyłam się przyzwyczaić na przestrzeni lat. Jedynym wspólnym elementem była naturalna satelita Ziemi. Blask Srebrnego Globu był bezsprzecznie jaśniejszy poza sierocińcem. Chociaż mogłam mieć urojenia za przyczyną stanu wzmożonej euforii.

Porządek w pokojach musieliśmy utrzymywać własnoręcznie, co nie było proste z paru powodu, między innymi z braku dostępu do środków czyszczących. Okna placówki od strony podwórka były porośnięte brudem praktycznie niemożliwym do wyczyszczenia za pomocą namoczonej wodą szmatki. Rzecz oczywista okna po stronie chodnika błyszczały. Była to jedna z kilku rzeczy, stwarzających pozory przyjaznego ośrodka dla nieświadomych przechodniów oraz możliwych przyszłych rodziców zastępczych podopiecznych.

Wróciwszy do teraźniejszości napawałam się zurbanizowaną panoramą. Lekki wiatr wprawił jasne firany w ruch. Subtelne rumieńce bytujące na policzkach skryły się pod wpływem chłodnego powietrza. W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że udało mi się wyrwać z ośrodka opiekuńczego. Powód, dla którego Titus z Caileigh wybrali akurat mnie spośród tłumu niepełnoletnich wychowanków był dla mnie abstrakcyjny. Przepełniała mnie radość nie do opisania. Kompletnie zmieniłam nastawienie. Zaczęłam dostrzegać zwłaszcza pozytywne aspekty życia, marginalizując negatywne.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz