Rozdział 45

1K 124 21
                                    

Czatowałam przed budynkiem mieszkalnym należącym do zamożnego łysola. Od dłuższego momentu zaglądałam do wnętrza za pomocą okna, z którego miałam idealny widok na najprzestronniejszy pokój w domu, czyli salon. Szczęście sprawiło, że akurat w tym pomieszczeniu znajdowała się Lexa.

Obserwowałam ją dokładnie, żaden szczególik nie był w stanie skryć się przed moim sokolim okiem. Dziewczyna wygodnie leżała na kremowej kanapie. Wcześniej czytana książka współcześnie mieściła się na klatce piersiowej, która w powolnym tempie unosiła się i opadała. Zielone tęczówki chowały się pod zamkniętymi powiekami, przyozdobionymi ledwo zauważalną warstwą makijażu. Kasztanowe włosy falami opadające po ramionach. Spokojny wyraz kobiecej twarzy rozczulał moje serce. Za każdym razem, kiedy na nią patrzyłam zakochiwałam się w niej jeszcze bardziej.

Wyglądała niewyobrażalnie uroczo. Miałam ochotę uchwycić ten słodki widok na fotografii, a następnie powiesić na którejś ze ścian w moim pokoju. Gdyby doszło do realizacji tego pomysłu budziłabym się przy śpiącej Woods, nawet jakby nie była obecna w sypialni. Jednak nim zdążyłam sięgnąć do tylnej kieszeni spodni, gdzie znajdował się telefon przypomniałam sobie, że aktualnie powinnam być na nią wkurzona.

Po upływie kilkunastu minut, posiadając absolutną pewność absencji pozostałych domowników skierowałam się w stronę głównego wejścia. Wzięłam głębszy wdech oraz odchrząknęłam nim dłoń spoczęła na pozłacanej klamce. Fakt niezakluczonych drzwi wyłącznie utwierdził mnie we wcześniejszych wnioskach, wysuniętych na podstawie obserwacji otoczenia.

- Alexandria Woods! - wykrzyczałam pełne imię zielonookiej na cały głos, wparowując do jej domu bez skrupułów niczym do własnego.

Pierwszy raz posłużyłam się pełnym imieniem dziewczyny, nie wliczając dnia, w którym nauczycielka od matematyki sprawdzając listę obecności wyczytała jej pełną godność. Wówczas nie miałam pojęcia, że Lexa to tylko zdrobnienie od Alexandrii. Wtenczas nie dawałam jej spokoju. Mając dość mojego naprzykrzania się opowiedziała mi krótką historię związaną z jej mianem.

Została nazwana ku pamięci miasta w stanie Wirginia, skąd pochodzili jej biologiczni dziadkowie tudzież matka. Osobiście nie przepadała za nim, nie pasowało do jej osobowości. Z tych powodów używała skrótowca. Z czasem ludzie ją otaczający także przywykli. Natomiast pełnym imieniem zwracano się do niej, kiedy coś zbroiła. To uzasadnia moje postanowienie zastosowania go przed sekundą.

- Już mi nie uciekniesz - zakomunikowałam.

Zagościwszy w salonie zanotowałam wzrokiem sztywno siedzącą na meblu szatynkę. Na pierwszy rzut oka można było przyuważyć, że została nieoczekiwanie obudzona ze snu, dodatkowo w niemiły sposób. Nie posiadałam wyrzutów sumienia, wprawdzie zasłużyła sobie na takowe traktowanie.

Szeroko otwarte gałki oczne przyglądały mi się z lekkim strachem oraz zmieszaniem. Wykonała w myślach szybką analizę, poszukując uzasadnienia mojego postępowania. Pewnie stawiałam kroki zbliżające mnie do zajmowanego przez nią miejsca, lecz nie zdążyłam jej złapać, ponieważ prędko stanęła na nogi i krocząc do tyłu poczęła oddalać się od mojej sylwetki.

- Clarke, tylko spokojnie - powiedziała ospałym głosem. Wyciągnęła przed siebie ręce i zaczęła nimi machać w geście kapitulacji. Nie zwróciłam najmniejszej uwagi na jej gesty. Nie wahając się ani przez moment szarżowałam na nią. - Nie jestem pewna, co zrobiłam. Jednak możemy rozwiązać to polubownie, bez niepotrzebnej nikomu kłótni. - Wargi uformowane były nerwowy uśmiech. Starałam się nie przywiązywać wagi do jej ponadprzeciętnej urody. Będę ją podziwiać jeszcze niezliczone ilości razy, a obecnie musiałam być na nią zła. Nie ujdzie jej to płazem.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz