Rozdział 54

925 110 33
                                    

Tyler poprosił o szklankę wody, z uwagi na dolegającą suchość w gardle. Zaprosiłam go do środka, aby uniknąć posiadania na sumieniu wypadku samochodowego. Nie dbałam o jego dalszy los, jednak głupota chłopaka mogła przyczynić się do śmierci niewinnych przechodniów bądź kierowców. Chybotliwym krokiem ruszył za mną w stronę kuchni, gdzie podałam mu szklankę wody oraz witaminy w ramach małej promocji.

Wziął w garść medykamenty, nie zadając zbyt wiele pytań i połknął wszystkie naraz. Żałowałam, że nie podałam mu tabletki gwałtu lub innej pastylki, która skutecznie otumaniłby go do rana, dzięki czemu mogłabym spokojnie udać się do Clarke. On tymczasem rozsiadł się na taborecie w taki sposób, jakby nie miał zamiaru już opuścić terenu posesji. Irytujący, cwaniacki uśmieszek nie schodził z jego ust. Z braku zainteresowania nastolatkiem skierowałam spojrzenie na zegar ścienny. Dałam mu jeszcze dziesięć minut na doprowadzenie się do porządku nim wyrzucę go za drzwi, nie bacząc na konsekwencje. Był dorosły, a ja nie miałam obowiązku się nim zajmować. W dodatku już teraz jestem spóźniona.

Brunet starał się zainicjować między nami rozmowę, jednak nie byłam w stanie zrozumieć wypowiadanych przez niego słów, które brzmiały jak jeden wielki bełkot. Po odniesionej porażce począł się uzewnętrzniać, narzekając na swoje marne życie. Najwyraźniej pomylił miejsca, ponieważ nie byłam barmanką wysłuchującą marudzenia nawalonych osobników. Śledziłam wzrokiem powoli przesuwającą się dłuższą wskazówkę zegara. Podczas gdy przy Griffin pięć minut upływało nieubłaganie prędko niczym pstryknięcie palcami, obecnie nie mogłam uprosić czasu, żeby żwawo przeminął.

Po upływie przeklętych sześciuset sekund wzięłam niemile widzianego gościa pod ramię oraz zaprowadziłam w stronę wyjścia. Zważywszy na stan chłopaka nie było to trudne, lecz uciążliwe. Pierwszy raz miałam okazję taszczyć worek ziemniaków. Bez przerwy gęgał niezrozumiałe dla ludzkiego ucha sformułowania, narażając moją osobę na bezpośredni kontakt z nieświeżym oddechem. Cofnęłabym się po miętówki, ale przeszliśmy ponad połowę wyznaczonej trasy, a zależało mi na czasie. Zaczęłam myśleć, że trudniejsza część wieczoru była już za mną. Cóż, po raz kolejny byłam w błędzie.

Stawiał opór znajdując się tuż przed progiem. Niespodziewanie stanął twardo nogami na podłodze i nie zamierzał się ruszyć w żadną ze stron. Parokrotne próby przemieszczenia młodzianego bogacza spaliły na panewce, jakby przeistoczył się w grubo zakorzenione stare drzewo. Dosłownie pojedynczy krok dzielił mnie od zamknięcia mu drzwi przed nosem. Półtora metra od szczęścia. Miałam ochotę przywalić mu w twarz, by idiotyczny uśmiech zniknął na dobre z jego twarzyczki, ale jak dotąd trzymałam nerwy na wodzy.

- Daj chociaż buziaczka na pożegnanie, skarbie - bąknął, niebezpiecznie przybliżając oblicze do mojej twarzy. Wargi uformował w dziubek niczym nastolatka pozująca do zdjęcia z koleżankami. Mógł opuścić budynek z godnością, jednak próżno było szukać jej u ludzi jego pokroju.

Ruchy Tylera raptownie stały się bardziej ekwilibrystyczne, nim się spostrzegłam wbijał palce w moje ramiona. Wskutek nagłego przypływu sił uniknięcie męskich ust było niewykonalne. Zdążyłam jedynie zakląć chłopaka oraz wszechświat za znęcanie się nade mną. Aczkolwiek, kiedy tylko kostropate usta nawiązały fizyczny kontakt z moimi odruchowo popchnęłam ich właściciela na pobliskie drzwi. Był to odruch bezwarunkowy podobnie jak odsunięcie ręki z dala od wrzątku. Energicznie pocierając dłońmi o zwilżoną przez cudzą ślinę powierzchnię warg starałam się pozbyć wrażenia ciągłej obecności męskich fałdów skórnych. Jakbym wcześniej nie była stuprocentową lesbijką... Nigdy nie miałam wątpliwości, co do mojej orientacji. Takie zdarzenia wyłącznie upewniały mnie w prawidłowym wybraniu drużyny.

- Nie zezwalaj sobie - krzyknęłam zbulwersowana, wbijając w niego zatrważający wzrok, który miał za zadanie przyspieszyć jego ewakuację. - Na to nie masz przyzwolenia - oświadczyłam bezwarunkowym tonem. Brunet nie posiadał instynktu samozachowawczego, więc zamiast brać nogi za pas uśmiechnął się pewnie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Jego zachowanie było drażniące, aż dopominał się o guza. Owoc bezstresowego wychowania.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz