Rozdział 56

1.1K 108 32
                                    

Uniosłam ramiona w geście poddania. Mężczyzna głośno krzyknął. Moje życie zależało od szybkości reakcji na aktualną sytuację, ponieważ dzierżony pistolet wymierzony był w moją osobę. Nie darzyliśmy się sympatią, lecz nie przypuszczałam, że posunie się do tak drastycznych i desperackich działań, aby zakończyć mój żywot. Darowałam sobie próbę rozpoczęcia konwersacji, za pomocą której mogliśmy spokojnie, bezkrwawo wyjaśnić relację łączącą mnie z Komandor.

Nie zważając na dzielącą nas odległość dostrzegłam furie w jego oczach. W stosunku do mnie odczuwał pogardę. Poszukiwanie w jego duszy resztek empatii było bezsensowne. Nie zawahał się. Przyszedł do sypialni swojej rozkazodawczyni z zamiarem zakończenia mojej egzystencji, nic ani nikt nie mógł go odwieść od postanowionej decyzji. Od tej chwili kolejne zdarzenia dzieliły sekundy. W ostatnim momencie schyliłam się, odwlekając oficjalne spotkanie ze śmiercią.

Pierwszy strzał chybiony. Biegiem skierowałam się do drzwi, jedynej drogi ucieczki od człowieka, który stracił nad sobą panowanie. Ponownie dało się dosłyszeć dźwięk równoznaczny z pociągnięciem za cyngiel. Na karku poczułam jakby zimny oddech. Drugi nabój zniszczył wazę. W ramach samoobrony oraz chwilowego pozbawienia go możliwości wycelowania posłużyłam się krzesłem. Drewniany przedmiot miał rozbić się o jego głowę i tym samym dać mi czas na opuszczenie pokoju. Postępowałam dalej według wymyślonego na szybko planu. Zaryzykowałam odsłaniając się. Dosłyszałam huk, wskazujący, że pocisk opuścił lufę. Trzecia łuska spadła na podłogę parokrotnie odbijając się o posadzkę. Natomiast sama kula trafiła w...

"Lexa!"

Ciało obce nieplanowanie znalazło się w jej organizmie, uszkodziło naczynia krwionośne i narządy wewnętrzne, wywołując natychmiastowy krwotok. Wykonała parę małych kroków w tył analizując zdarzenie, do którego właśnie doszło. Nie dowierzając własnym zmysłom przyłożyła palce do otwartej rany postrzałowej, będącej źródłem wylewu czarnej posoki. Dotychczas szalenie pędzony czas zatrzymał się w miejscu, gdy nasze przerażone spojrzenia spotkały się ze sobą. Wydawało się to, aż nazbyt surrealistyczne. Moje struny głosowe nie były zdolne do działania, a przez gardło ledwo przechodziło wdychane powietrze.

Sparaliżował ją nagły ból, w konsekwencji zachwiała się tracąc równowagę. Błyskawicznie podparłam upadające ciało, żeby zapobiec uderzeniu głowy o podłoże. Podwładny przybliżył się do Komandor. Pomógł przewrócić ją na plecy. Wciąż była nadzieja. Mogła przeżyć. Kiedy przyleciałam na Ziemię z moimi znajomymi Jasper po wykonaniu skoku na linie nad rzeką oberwał zatrutą dzidą w klatkę piersiową. Nastolatek przeżył, więc dlaczego los Lexy miałby być odrębny. Titus ułożył ją na futra porozkładane na łóżku. Tym samym łóżku, na którym niedawno cieszyłyśmy się ostatnimi wspólnymi momentami przed moim wyjazdem. Jak to możliwe, że w przeciągu kilku minut okoliczności zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni?

"Co ja uczyniłem?"

Postrzelił niewłaściwą kobietę. Uważał, że konsekwencje jego zamierzeń będą dobre dla zielonookiej. Współcześnie ogarnęła go panika. Przenigdy nie chciał wyrządzić jej krzywdy. Nieugięcie wierzył, że postępuje słusznie, póki jego działania nie zaważyły na życiu Komandor. Nie byłam tak wyrozumiała jak Lexa. Z wielką chęcią pozbyłabym się go. Ze względu na relacje ich łączącą nie uciekłabym się do morderstwa, lecz wymyśliłabym coś znacznie kreatywnego. Aczkolwiek teraz nie zajmowałam się Titusem, poszkodowana była znacznie ważniejsza od wyrównania porachunków między mną i nim.

"Potrzebuję czegoś, co zatamuje krwawienie."

Podeszłam do drżącej sylwetki. Przyłożyłam dłonie do rany, po czym ucisnęłam ją najmocniej jak mogłam. Ułożyła rękę na moich. Nadal była ciepła, krew niezmiennie przepływała przez naczynia krwionośne.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz