Rozdział 34

1.6K 131 29
                                    

Lexa POV

Księżyc widniał dumnie na ciemnym nieboskłonie w niezmiennym towarzystwie gwiazd. Z uwagi na pełnię, dzisiejsza noc należała do Srebrnego Globu. Jego blask zagościł w mojej sypialni, po części oświetlając moją twarz. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Myślami nieustannie wracałam do wieczoru sprzed tygodnia.

W dalszym ciągu dochodziły do mnie zdarzenia z tamtego wspaniałego dnia. Niezwykle ciężko było mi skryć uśmiech przed ludźmi, dlatego teraz, będąc wyłącznie we własnym towarzystwie uśmiechałam się w stronę naturalnej satelity Ziemi.

Całe moje ciało rozpierało coś przedziwnego, kilka miesięcy wstecz nawet nie przyszłoby mi do głowy, że jeszcze kiedyś będę w stanie odczuć... szczęście. A obecnie szczerzyłam się niczym ostatni przygłup. Nie wiedziałam, co zrobić z tym faktem. Mój mózg przestał pracować jak dotychczas.

Zastanawiałam się nad rzeczami, które jeszcze nie tak dawno uznałabym za przejaw idiotyzmu. Coraz rzadziej myślałam racjonalnie. To było straszne. Zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, iż powinnam się skupiać głównie na nauce, szczególnie przebywając w szkolnej ławce, jednak postępowałam całkowicie inaczej.

Nie potrafiłam wyrzucić Clarke z mojej głowy, która nieubłaganie zwracała moją uwagę, bez względu na wykonywane przez nią czynności. Wcześniej takie zdarzenia również miały miejsce, lecz wtedy potrafiłam zachować dyscyplinę wewnętrzną. Współcześnie straciłam tę umiejętność, najprawdopodobniej permanentnie. Jak w takim stanie mam normalnie funkcjonować?

Griffin sukcesywnie owładnęła moim ciałem oraz umysłem. Podprowadziła moje serce w pakiecie z duszą. Skradła mnie w całości niczym łupieżca światowej rangi. Jednakże nie liczyłam na zwrot. Nie chciałam niczego z powrotem. Choć pierwotnie wszystko posiadała moja osoba, czułam, że jej się to należy; że ja do niej należę.

Początkowo koncepcja ta przerażała mnie, wręcz paraliżowała chwilami. Wywoływała u mnie odczucie trwogi, które objawiało się w postaci splecionego żołądka tudzież obecności guli niewiarygodnej wielkości w przełyku. Obecnie jestem przekonana, iż to najlepsze, co mogło mnie spotkać.

W dalszym ciągu brzmi to irracjonalnie, lecz nie wszystko w tym świecie musi być logiczne. Do tego wniosku doszłam niedawno. Może najlepsze jest to, czego nie da się jednoznacznie zdefiniować albo wytłumaczyć.

Nie znając powodów moja świadomość powróciła do lat młodzieńczych, gdy jeszcze byłam małym dzieciątkiem. Wówczas nie uświadczyłam okrucieństwa tego świata. Moja matka czytała mi do snu zawsze jedną i tę samą bajkę. Proponowała mi inne, jednak ja uparcie prosiłam o przeczytanie tej szczególnej, dla mnie osobiście wyjątkowej.

Książka była treściwa, rodzicielka zwykle czytała mi ją mniej więcej piętnaście minut, zatem idealnie nadawała się na dobranoc. Nie była to trywialna opowieść o pięknej księżniczce, którą z opresji ratował pełen odwagi książę, posiadający dostojnego wierzchowca. Mój gust do takich schematycznych baśni nie uległ zmianie.

Niestety nie pamiętałam tytułu lektury, jednak treść potrafiłabym z miejsca wyrecytować. Księga opowiadała historię dwóch zagubionych duszyczek, które na samym początku stanowiły jedność.

Tytułowe duszki dążyły do ponownego spotkania. Musiały się niezwykle natrudzić, by powtórnie stanąć sobie twarzą w twarz. Postacie poboczne dzieliły się jak to zwykle bywa na te złe oraz dobre. Czarne charaktery za wszelką cenę nie chciały doprowadzić do zejścia się głównych bohaterów, natomiast pozytywne postacie pomagały duszkom.

Historia na pierwszy rzut oka wydawać się może prymitywna, ale ja sama zrozumiałam jej dogłębny przekaz dopiero kilka lat później. Małe duchy były tak naprawdę bratnimi duszami, wzajemnie kochającymi się ludźmi. Analogicznie można rozwinąć kwestię pozostałych bohaterów występujących w tym tworze, choć ci się zmieniają wraz z upływem czasu. Niektórzy z nich odchodzą, a na ich miejsce przychodzą kolejni.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz