Rozdział 22

1.8K 150 13
                                    

Od autorki: Zamiast cukierków mam dla was specjalny rozdział. Z góry uprzedzam, że do krótkich nie należy. Miłego czytania.

Minęło dokładnie osiem dni od afektywnego nocowania u Lexy. Tym razem, nasz pocałunek wyraziście wyrył mi się w pamięci. Dokładniej mówiąc, to konkretne wspomnienie nie opuszczało moich myśli. Nie z racji tego, że był to jedyny moment, kiedy nasze wargi się spotkały. Od tamtego czasu, takie incydenty sporadycznie się powtarzały. Najczęściej miały miejsce na pierwszej przerwie w szkolnej, opustoszałej łazience.

Za każdym razem, w moim podbrzuszu wyczuwałam obecność licznego roju motyli. Każdorazowo zalewała mnie fala ciepła, w konsekwencji czego temperatura mojego organizmu gwałtownie podwyższała się, o co najmniej dwa stopnie Celsjusza. Od tygodnia nie wypiłam, ani jednego łyka kawy – poranne pocałunki wystarczająco dodawały mi energii na resztę dnia.

Jeśli ktoś w tej chwili, zapytałby mnie jak opisałabym naszą relację, w odpowiedzi jedynie wzruszyłabym ramionami nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie miałam bladego pojęcia w jaki sposób określić naszą obecną więź. Poza bonusowymi pocałunkami, praktycznie wszystko było jak dawniej.

Przez wzgląd na to, iż lubię mieć wszystko poukładane, niejednokrotnie chciałam się spytać brunetki o nas. Czy z jej perspektywy w ogóle jesteśmy jacyś "my". Jednak mimo zaledwie dwumiesięcznej znajomości, znałam ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, że zrobi wszystko, byleby uniknąć tego tematu. Postanowiłam odpuścić oraz dać się porwać aktualnym wydarzeniom, bez zadawania samej sobie zbytecznych pytań, na które i tak nie znałam odpowiedzi.

Dzisiaj mamy ostatni dzień października, wszystkim nastolatkom lepiej znany pod nazwą Halloween. Równa się to oczywiście z wyprawieniem tematycznej imprezy. W tym roku, rodzeństwo Blake wzięło na swoje barki odpowiedzialność za zorganizowanie przyjęcia. Z mojej paczki znajomych, mieli najlepsze warunki, uściślając – brak obecności rodziców, duży dom, obszerny ogródek. Naturalnie, zaproszenia otrzymali wszyscy uczniowie z klas maturalnych oraz nieco starsi znajomi Bellamyego.

Osobiście uwielbiam to święto. Zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych. Specyficzny klimat, który można wyczuć jeszcze przed zachodem słońca. Wydrążone i podświetlone od środka dynie z przeróżnymi wystruganymi minami. Dzieci tudzież nastolatkowie, poprzebierani w bardziej lub mniej dopracowane stroje. Właśnie ta ostatnia rzecz przemawiała do mojej duszyczki najbardziej – kostiumy. Moje artystyczne zapędy, nigdy nie ograniczały się do płótna i farb.

Jak zazwyczaj, od ponad tygodnia szukałam oryginalnego pomysłu na przebranie. Nie miałam zamiaru być jedną z wielu czarownic. Nie mogłam sobie na to pozwolić, w żadnym wypadku. Korzystanie z gotowców byłoby dla mojej osoby upokarzające. Oryginalność przede wszystkim.

Poszukując weny, której zwykle brakuje, gdy akurat jest potrzebna przeszukałam cały pokój, a przy okazji zrobiłam małe porządki. W rozpaczliwym geście sięgnęłam po notatnik spod poduszki. Przeglądając własne zapiski w zeszycie w czarnej, skórzanej okładce, wpadłam na dość narwany pomysł.

Nie pozwoliłam, aby koszmary ograniczały moją osobę, pod każdym względem. Zdecydowałam się im postawić, nie dać sobą pomiatać i stawić snom czoła. Skoro byłam zdolna do ponownego zagrania utworu na gitarze, to teraz również powinno mi się udać.

Mój postapokaliptyczny strój skończyłam szybciej, niż się tego spodziewałam. Byłam bardzo zadowolona z efektu końcowego. Zostało mi dużo czasu, materiałów, a przede wszystkim chęci, więc zaczęłam tworzyć znacznie bardziej czasochłonny oraz charakterystyczny strój Komandor. Nie chciałam się w niego przebrać, ponieważ widziałam w nim jedynie Lexe. Najzwyczajniej w świecie dałam się ponieść twórczej wenie.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz