Rozdział 17

1.6K 153 27
                                    

Lexa POV

Zawrotnej ilości obłoki, niemiłosiernie uniemożliwiały mi podziwianie naturalnej satelity Ziemi oraz trwale przyozdabiających nocny firmament gwiazd. Krajobraz umiejscowiony poniżej był spowity bezwzględną ciemnością, przez którą nieugięcie przebijały się liczne światełka, wskazujące na obecność większej metropolii. Wraz z upływem czasu stawały się coraz większe i bardziej precyzyjne, byłam nawet w stanie rozróżnić źródła sztucznego oświetlenia.

Nie zwracałam szczególnej uwagi na neony przeróżnych sklepów, hoteli, czy też klubów. Wzrokiem skanowałam okolicę, w celu odnalezienia dokładnego położenia budynku, który zamieszkiwany jest przez niebieskooką piękność. Czynność tę przerwała mi stewardessa, a dokładniej mówiąc jej prośba, o zapięcie pasów oraz informacja na temat za chwilę mającego miejsce lądowania.

Samolot zaczął niekontrolowanie się rzucać. Turbulencję spowodowały gwałtowny ucisk żołądka. Jeśli mam być szczera, to cholernie boje się tych latających maszyn, a lęk wysokości, ani trochę nie pomaga. Gdyby Bóg chciał, żeby ludzkość wzbijała się ponad glebę, dałby im skrzydła. Co prawda, mogłam wrócić jakimś bardziej przyziemnym pojazdem, wszakże byłoby to równe z poświęceniem większej ilości czasu na powrót, a ja nie mogłam tracić, choćby sekundy więcej.

Przy zdrowych zmysłach trzymała mnie, wyłącznie myśl o Clarke. Dzięki niej, potrafiłam ograniczyć swoje zmartwienia oraz pohamować wyobraźnię, która notorycznie podsuwała mi do głowy obrazy katastrof lotniczych. Nie tylko w bieżącym momencie rozmyślanie o błękitnookiej dawało mi sił, było tak każdego dnia w Los Angeles.

Poczułam na sobie czyjś wzrok. Spojrzałam na ledwo powstrzymującego śmiech mężczyznę, siedzącego po mojej lewej. Przewróciłam oczami i wbiłam spojrzenie w siedzenie, znajdujące się przede mną. Osoba mająca lęk wysokości w pieprzonym samolocie, to takie zabawne?

Cóż, nie mogę lamentować. Gdyby nie kilka chytrych zagrywek z mojej strony, zamiast brodatego faceta z pokaźną nadwagą, u mojego boku miałabym Titusa. On bez dwóch zdań byłby tą gorszą alternatywą. Przynajmniej w ciągu najbliższych dni, będę mogła odpocząć od jego wszędobylskiego nosa. Przeszło dwa tygodnie, spędzone pod jego ścisłym nadzorem, porządnie dały mi w kość. Każdy mój najmniejszy ruch oraz najkrótsze słowo było dokładnie prześwietlane i oceniane przez jego osobę.

Poczułam ostatnie, agresywne szarpnięcie. Kochana ziemia.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam wchodząc na teren lotniska, było sprawdzenie telefonu. W dalszym ciągu nie otrzymałam jakiejkolwiek odpowiedzi od Griffin. Myśląc o powodach dla których mogłaby mnie zignorować, skrzywiłam się.

Między nami było dobrze, nie miałam na co narzekać. Lecz moja mała wyprawa, na niemalże drugi koniec kontynentu to zmieniła. Wiedziałam, że ją zawiodłam. Powinnam być z nią przez ten czas i być dla niej wsparciem. Nie winie jej za to, iż znalazła to, czego ja nie byłam w stanie jej zapewnić w innych ramionach – Bellamyego.

Naprawię to; postaram się to naprawić, najlepiej jak umiem. Jeśli da mi drugą szansę, przysięgam, że tym razem jej nie zmarnuje. Na moim nagłym przypływie emocji, oberwał niczemu winny bagaż. Otrzepałam walizkę z brudu, który wskazywał na wcześniejszą obecność buta.

Udałam się w stronę głównego wyjścia. Zostałam przywitana przez chłodne, a zarazem orzeźwiające, jesienne powietrze. Rozejrzałam się dookoła. Szofer, z którego usług na co dzień korzysta Titus miał na mnie czekać. Z tego co widzę, nie zjawił się. Tego mi jedynie brakowało.

Wyjęłam komórkę, w celu zapytania kierowcy, gdzie się podziewa. Wybieranie numeru przerwał mi nagły brak widoczności, spowodowany obecnością obcych dłoni na moich powiekach. Wzdrygnęłam się na ten niespodziewany gest.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz