VIII

1K 121 55
                                    

Cztery dni minęły tak, jakby to była godzina.

Do domu wracałam by tylko spać. Nie mogłam zawieść pani Joasi i musiałam zdobyć zaufanie Just'a.

Posiłki przywoziła mi mama, bo jadłam w przerwach między ćwiczeniami. Moje przyjaciółki stwierdziły, że zwariowałam, ale mimo to przyjdą na dzisiejszy konkurs.

Just Do It był niesamowitym koniem. Jego umiejętności mogłabym porówać z potencjałem Santisy, ale to z nią było mi łatwiej nawiązać kontakt. Wydawało mi się, że ogier wykonuje moje polecenia tylko z przymusu. Prawdziwą miłością darzył Joannę i jeśli mam być szczera, wcale mu się nie dziwię.

Kiedy wchodziła do stajni, rżał na jej widok; kiedy się odzywała, zwracał ku niej głowę. Mogła go prowadzić bez żadnego kantara — szedł za nia posłusznie jak pies.

Zazdrościłam jej takiego wspaniałego kontaktu z Just'em.

Dzień przed zawodami, kiedy jadłyśmy obiad, postanowiłam o to zapytać.

— Co pani robiła, że Just jest do pani aż tak przywiązany?

Kobieta zamyśliła się, przeżuwając jedzenie.

— Wydaję mi się, że jest mi po prostu wdzięczny. Kilka lat temu odkupiłam go od handlarza.

Otworzyłam szeroko oczy i niemalże widelec wypadł mi z ręki.

— Naprawdę? Nigdy w życiu bym nie uwierzyła, gdyby powiedział mi to ktoś inny — odparłam.

— Teraz wygląda znacznie lepiej. Dasz wiarę, że jak go zobaczyłam, był gniady? — Uśmiechnęła się, ale nie było w tym nic wesołego. — Miał wtedy pięć lat, a wyglądał jakby był u kresu życia.

— To takie niesprawiedliwe — żachnęłam się.

Instruktorka przytaknęła wolno i wbiła wzrok w talerz stojący przed nią.

— Wiedziałam, że ma to coś... ale nie zamierzałam kupować nowego konia, nie stać mnie było na kolejnego. Jednak instynkt koniarza wygrał. — Zaśmiała się. — I wiesz co? Za takiego konia dałabym sobie uciąć rękę.

— A ja cokolwiek, byleby koń był mi tak wierny... — westchnęłam.

— Na wszystko przychodzi pora. — Kobieta uśmiechnęła się szczerze. —Teraz chodźmy, dzisiaj nie będziemy się przemęczać. Już jutro zawody. Trzeba się przygotować — wstała z ławki i oparła dłonie na biodrach.

— Myślałam, że na dzisiaj już koniec z treningami...

— Just zasługuje na odpoczynek. Pora się zająć nami. — Wyjaśniła Asia. — Pierwsza zasada jeździecka?

— Eee... Dobro konia przede wszystkim.

— Tak. To też. Ale chodziło mi o tę drugą.

Zmarszczyłam brwi.

— Wiedza teoretyczna też jest potrzebna?

Kobieta uśmiechnęła się do mnie i lekko potrząsnęła głową w rozbawieniu.

— Chcemy się zaprezentować jak najlepiej, prawda? — zapytała.

— No, tak...

— A co zrobić żeby to zrobić? — uśmiech nie schodził z twarzy kobiety.

— Przejechać tor bez zrzutek — odparłam, czując, że nie nadążam za myślami instruktorki.

— A jak, odpukać... — Zastukała w stół trzy razy. — ...nam się nie powiedzie?

Czarne WstążkiWhere stories live. Discover now