LI

858 111 118
                                    

W ciągu całego mojego życia, nie przeżyłam tak ciężkiego tygodnia, jak tego, który właśnie dobiegał końca.

Czułam się gorzej, niż kiedykolwiek wcześniej. Mój stan mogłabym porównać do starego, znoszonego i śmierdzącego buta, którym ktoś wdepnął w psie gówno.

Kiedy wracałam ze szkoły, jechałam prosto do stajni. Dragon potrzebował mojej uwagi, a treningi pochłaniały dużą część energii, którą mogłabym przeznaczyć na inne czynności. Do domu wracałam czasami późnymi wieczorami i siadałam do lekcji, nie chcąc robić sobie zaległości. Kiedy wreszcie mogłam iść spać, nie raz było grubo po północy, a o szóstej dzwonił budzik.

Te pięć dni, od poniedziałku do piątku, przypominały pracę w kamieniołomach. Jak na pierwszą klasę liceum nauczyciele wcale nas nie oszczędzali, nawet wręcz przeciwnie, próbowali zniechęcić nas ogromem wiadomości i zadań domowych. Jeszcze ta przeklęta klasa! W sumie nie tyle klasa, co pewna grupka dziewczyn, które nie rozumiały pojęcia pasji i starały się jeszcze bardziej uprzykrzyć mi życie. Uważają mnie za totalnego śmiecia. Nauczyłam się to olewać, ale nie raz musiałam powstrzymywać słowa, żeby nie przysporzyć sobie kolejnych kłopotów. 

Julia podsunęła mi pewien pomysł, który wykorzystałam. Zapisywałam z notatniku wszystkie moje negatywne myśli i uczucia, obrzucałam najgorszymi wyzwiskami wszystkich, którzy nawinęli mi się tego tygodnia. Aleksander Brzeziński miał nawet specjalny osobny rozdział, który stale rósł w słowa. Kiedy jednak kończyłam notkę, wyrywałam stronę i wrzucałam do kominka. Z satysfakcją patrzyłam na płonący papier, jakbym w tych płomieniach widziała zemstę za wszystkie krzywdy. Jak tak dalej pójdzie, będę musiała kupić drugi zeszyt, albo umówić sesję u psychologa.

Wiem, że reakcje na stres są różne i dla każdego to sprawa indywidualna. Potrzebowałam w tym czasie jednak osoby, która wesprze mnie i wysłucha. Oczywiście nie zawiódł mnie Wiktor, mogłam do niego dzwonić w środku nocy, a on i tak by odebrał.

Janka widywałam sporadycznie, przeważnie wtedy, kiedy szedł na trening. Nie mieliśmy czasu żeby porozmawiać, bo zawsze któreś z nas miało coś do zrobienia. Nawet w wolne dni ciężko było przystanąć i odetchnąć. On przygotowywał się do matury, wolny czas dzieląc między szkołą a stajnią, a ja... A ja starałam się wszystko pogodzić, nawet, jeśli to było nierealne. 

Lilka regularnie monitorowała mój stan psychiczny i na poprawę humoru opowiadała anegdotki ze szkoły. W pewnym momencie zaczęłam jej zazdrościć relacji w klasie, ale nie powiedziałam tego na głos. Wolałam to przemilczeć, bo przecież nie ja jedna trafiłam do klasy, w której nic nie trzyma się tak, jak powinno. Nie ma się co oszukiwać, ludzie mają poważniejsze problemy.

Olek natomiast zaczął traktować mnie jak powietrze. Z przymusu odzywaliśmy się do siebie, ale i to ograniczało się do zwykłych poleceń. Skończyły się wspólne treningi. Żadnych docinek, obrażania ani wytykania błędów. Tak jakby go nie było. Jeszcze przeziębił się na którymś treningu na maneżu, ale nie wziął sobie wolnego od szkoły, a tym bardziej od treningów. Nie wiem, co nim kieruje, czy duma, czy zwykła głupota, ale mnie to nie obchodzi.

Zuzka wróciła już do treningów, ale oszczędza kontuzjowaną nogę. Eryk pojawiał się tylko w obecności swojego konia, a Idy już nie widziałam od dobrych dwóch miesięcy. Z Antkiem i Darią mijaliśmy się na korytarzach, wymieniając zbędne uprzejmości. Czas w ośrodku się zatrzymał, a obowiązki pochłonęły każdego.

Wraz z nadejściem jesieni, pogoda stała się deszczowa. Jednego dnia przewijały się szare chmury, przepuszczające kilka promieni słońca, a drugiego padało bez przerwy. Było coraz chłodniej, podobnie wyglądały relacje w naszym klubie. Z liści powoli uchodziło życie, na ulicach jest coraz mniej ludzi, jakby nie chcieli patrzeć na zmieniający się świat. Powoli zatracaliśmy się we własnych myślach, dochodząc do wniosku, że jesteśmy zupełnie samotni. Właśnie dlatego nie przepadam za jesienią. 

W niedzielny wieczór czyściłam Dragona, rozmyślając o wszystkich sytuacjach, które ostatnio miały miejsce.

Przejechałam szczotką ryżową po jego rudej szyi, a potem przytuliłam się do wałacha. Oprócz mojej mamy został mi tylko on, chociaż ciągle miałam wrażenie, że nasza relacja nie opiera się na zaufaniu. Starałam się spędzać z Dragonem każdą wolną chwilę, ale w mojej obecnej sytuacji było to ciężkie.

Zebrałam się w sobie i dokończyłam pielęgnację konia. Po kilkudziesięciu minutach wyszłam z jego boksu i wrzuciłam szczotki do jego zielonej skrzynki. Chciałam odnieść ją do siodlarni, ale wtedy zobaczyłam przebywającego tam Brzezińskiego. Wycofałam się, nie tracąc go z oczu.

Siedział na ławce w nieoświetlonym pomieszczeniu. W półmroku dostrzegłam jego postawę. Zgarbione ramiona, pochylona głowa i twarz ukryta w dłoniach zupełnie nie pasowały mi do wspaniałego Aleksandra Brzezińskiego.

Gdzie podziała się jego śmiałość i ten krzywy uśmiech? Gdzie jego magiczne spojrzenie, przytłaczająca aura? Gdzie zniknęło to wszystko, co widziałam jeszcze dwa tygodnie temu? Co się z tym stało? Gdzie jest Olek Brzeziński?

Pan idealny ma problem.

 Co się ze mną dzieje?! pomyślałam, przyłapując się na zimnej bezwzględności.

Wiele nas różniło. Ale czy to jest powód do takiego kompromisu? Powinniśmy porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko i znów byłoby tak, jak wcześniej. Sam Brzeziński mówił, że rozmowa jest bardzo ważna, a sam jakoś nie decyduje się, żeby z kimś szczerze porozmawiać. Tym bardziej ze mną.

Wtedy zauważyłam, że jedno nas łączyło. 


Byli sami.

A jedyne osoby, które mogły im pomóc, nie mogły nawet na siebie spojrzeć. Codziennie widzieli swoje twarze w osobnych lustrach, w różnych domach, w różnych miejscowościach, próbując zadać sobie pytanie, którego nie potrafili sformułować. Zranieni i upokorzeni, nie mieli siły zrobić kroku naprzód. Strach przed bólem nie pozwalał na powrót do dawnej relacji. Ale oboje mieli marzenia. Ich nigdy niewypowiedziane sny dawały im złudne poczucie bezpieczeństwa, mimo że mieli świadomość, że życzenia się nie spełnią, a pustka pozostanie.

 Ich pragnieniem było widzieć własne odbicia w jednym lustrze, dłoń przy dłoni, ramię przy ramieniu, twarz przy twarzy. Chcieli zobaczyć uśmiech tej drugiej ważnej osoby, który mógł znaczyć więcej, niż myśleli. 

Zabrakło najważniejszego elementu, ostatniej wskazówki na wydostanie się z labiryntu. Oboje zdają sobie sprawę, że została po nich tylko cisza. 

W jednej chwili stracili nadzieję.

W jednej chwili zrozumieli, że to ponad ich siły.

W jednej chwili zdmuchnęli płomienie świec własnych serc, nie dając sobie drugiej szansy.

A żadne z nich tego nie widziało.









------------------------

No, wg mnie ten rozdział jest nieco depresyjny. Nie wiem, co mogę jeszcze napisać w tej notce. Skończę ją w tym momencie, żeby niepotrzebnie nie przedłużać.

Miłego wieczoru ~

Czarne WstążkiWhere stories live. Discover now