Kolejne trzy dni nie różniły się wiele od pierwszego, z jednym małym odstępstwem: dostaliśmy śniadanie i obiad, a raz nawet deser. Co prawda mój żołądek skurczył się na tyle, żebym mogła najeść się jednym daniem, ale i tak cudownie było wrzucić w siebie tyle pysznego jedzenia.
Czwartego dnia nastąpiła zmiana. Obudziłam się, kiedy na niebie wisiało już słońce. W pierwszej chwili dostałam ataku paniki, że zaspałam na zbiórkę. Kiedy byłam przed fontanną, inni dopiero wychodzili z pokojów. Było koło szóstej, gdy zjawił się ten sam mężczyzna co zawsze i powiedział:
- Świeżuchy. Teraz zacznie się prawdziwa praca. Musicie być silni psychicznie i fizycznie. Zacznie się prawdziwa harówa. Jeśli ktoś chce odejść, może to zrobić teraz.
Zerknęłam ukradkiem na całą grupę.
- Jazda konna to nie jest sport dla mięczaków i wypindrzonych lafirynd. Tutaj przede wszystkim liczy się twarda dupa. Upadniecie tyle razy, że wasze obite pośladki będą jęczeć i błagać o litość. Nawet jeśli nie będziecie w stanie ruszyć małym palcem u stopy, to nie zwalnia was z treningów i obowiązków. Z tego zwalnia was jedynie śmierć. No, chyba że ktoś zdecyduje się teraz na opuszczenie klubu.
Mężczyzna spojrzał na nas po kolei i kontynuował:
- Koń to wasz ważący sześćset kilogramów, wielki i nieprzewidywalny partner. Od was zależy, jaka będzie wasza relacja. Nie raz będziecie mieć do czynienia z trudnymi, krnąbrnymi, a nawet agresywnymi końmi. Musicie się nimi opiekować, strach was z tego nie wyłącza. Przed ludźmi możecie udawać, przed koniem się nie da. Sprzeda wam solidnego kopniaka albo zostawi zęby na ramieniu i na drugi raz będziecie wiedzieć, co zrobić. Albo czego nie robić. Możecie sobie tego oszczędzić, wycofując się.
Czułam, że mężczyzna ma w planach zniechęcenie nas do pozostania tutaj. Doskonale wiem, z jakimi zagrożeniami wiąże się praca z końmi, ale nie zrezygnuję z czegoś co kocham. Nawet jeśli będę płacić za to połamanymi kośćmi.
Opadła mi szczęka, kiedy z szeregu wyszły dwie dziewczyny i powiedziały, że wracają do domu. Nawet nie pamiętałam ich imion, a nasze drogi się rozeszły.
Poszły w kierunku biura. Została nas tylko piątka.
- Super - mężczyzna uśmiechnął się zadowolony. - Teraz czas na formalności, nazywam się Kamil Borelowski, pracuję tutaj jako trener zawodników WKKW, zajmuję się głównie próba terenową, ale z każdym z was mogę się kiedyś spotkać.
- To pan trenuje z Jankiem Harastem? - zapytałam, kojarząc nazwisko.
- Owszem, to jeden z najlepszych członków klubu - mężczyzna posłał mi uśmiech. - Pracować będziecie nie tylko z wykwalifikowanymi osobami, ale też z najbardziej doświadczonymi zawodnikami. To pomoże wam się zaklimatyzować.
Odkąd zniknęły dwie dziewczyny, mężczyźnie poprawił się humor. Dopiero teraz zauważyłam, że jego oczy są w kolorze morza. Kiedy się uśmiechał, na jego twarzy pojawiała się sieć zmarszczek, przez co mogę śmiało powiedzieć, że uśmiech go postarzał. Pan Kamil spojrzał na zegarek po czym powiedział:
- Moje drogie dzieci, możecie bezkarnie teraz iść na śniadanie. No, biegiem, bo to stare kobyły wam wszystko zeżreją!
****
Kiedy miałam wejść do jadalni, zobaczyłam schodzącego ze schodów Olka. Zatrzymałam się i czekałam, aż szarooki podejdzie bliżej.
- Dziękuję - bąknęłam, czując jak moje ciało lodowacieje.
Chłopak uniósł prawą brew w zdziwieniu.
YOU ARE READING
Czarne Wstążki
AdventureAmbitna, utalentowana nastolatka z marzeniami wraca do Polski po roku spędzonym w Australii. Mieszkała u wuja Johna, który prowadzi swój dobrze prosperujący klub jeździecki. Anastazja pomagała mu w stajni i uczyła się jazdy konnej pod okiem najlepsz...