XXXV

892 114 78
                                    

Utkwiłam wzrok w plecach Aleksandra i nie mogłam się ruszyć, mimo świadomości, że stałam w polu widzenia dyrektora. Ta wiadomość była dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Prędzej spodziewałabym się odwiedzin UFO. Życie coraz częściej daje mi sygnały, że powinnam zacząć logicznie myśleć, w przeciwnym wypadku może się to skończyć o wiele gorzej, niż odczuwalne zdziwienie. 

 —  Anastazja? — zapragnęłam zapaść się pod ziemię, kiedy dwie pary oczu, te o kolorze mętnej wody oraz te stalowoszare, zaczęły wpatrywać się we mnie intesnywnie.

Gorączkowo myślałam nad jakimś sensownym usprawiedliwieniem mojego położenia, ale czas na logiczne myślenie minął. 

— Potrzebujesz czegoś? — zapytał ciepło dyrektor, jakby nic złego się nie wydarzyło.

Już miałam zaprzeczyć, ale nagle przypomniałam sobie o moim zadaniu. Wzięłam głęboki oddech i jak najspokojniejszym głosem powiedziałam:

— Chciałam tylko porozmawiać z Aleksandrem.

Chłopak kiwnął głowę tak, jakby podczas wykonywania tego ruchu się rozmyślił. Rzucił mi jeszcze krótkie spojrzenie, którke zinterpretowałam jako nakaz opuszczenia pomieszczenia. Posłusznie zamknęłam drzwi, uprzednio posyłając dyrektorowi przepraszający uśmiech.

Znalazłam sobie miejsce w pustej szatni. Usiadłam na podłodze i oparłam się plecami o szafki z drewna koloru klonu. 

Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam? 

W myślach zrobiłam wykaz cech Aleksandra oraz jego ojca, próbując znaleźć podobieństwo. Obaj byli wysocy, szczupli, a ich włosy były ciemne. Nie mogę wypowiedzieć się na temat rysów twarzy, chociaż mogę powiedzieć, że są przystojni. Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym coraz mniej widziałam podobieństwo między nimi. 

Ciekawe co jeszcze odziedziczył po ojcu? — pomyślałam, lecz zaraz skarciłam się w duchu za tę dwuznaczą myśl. 

Powinnam się skupić na rozmowie, jaką przyjdzie mi prowadzić z Brzezińskim. Mam ogromną nadzieję, że wyjdę z tego w jednym kawałku.

****

Zajęłam się czyszczeniem Faila, któremu dzisiaj wyjątkowo nie podobała się moja obecność. Ciągle odwracał się do mnie przodem i nie pozwalał zrobić kroku w stronę jego grzbietu. Kiedy cierpliwość była na wyczerpaniu, chwyciłam wałacha za kantar i wyprowadziłam na korytarz, stawiając go na rozpinkach. Z wredną satysfakcją patrzyłam na bezowocne próby uprzykrzenia mi życia przez tego starego konia. 

Może nie był aż taki stary, ale zachowaniem dorównuje niejednego weterana. 

Wstawiłam go do boksu i spojrzałam na jego ciemną sierść, zastanawiając się, jaka to maść. Ni to kary, ni to gniady... Powiedziałabym, że skarogniady niebieski, jednak bliżej mu do czarnego niż do brązu. 

Fail. To mówi wszystko. 

Wzięłam głęboki oddech i skierowałam kroki do ośrodka, nastawiając się psychicznie na konfrontację z szarookim. Ciągle było mi dziwnie z faktem, że dyrektor jest ojcem Aleksandra, ale nie dało się z tym już nic zrobić, aborcja już tego nie obejmuje. 

Chłopak siedział na cokole fontanny, ale nie był sam. Rozmawiał z Jankiem, któremu położył dłoń na ramieniu i lekko potrząsnął. Zabrał rękę, by po krókiej chwili dać blondynowi sójkę w bok. Widziałam jak obaj się śmieją i kontynuują rozmowę. 

Dziwne...

W kontaktach z Jankiem Brzeziński wydawał się być naprawdę w porządku chłopakiem. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, dlaczego wobec mnie był taki zimny i oschły. A jeśli... on...

Czarne WstążkiWhere stories live. Discover now