XXXVI

898 120 97
                                    

Tym razem dowiedziałam się prawie wszystkiego o zawodach Equestress we Francji, zaczynając od godziny wyjazdu z Ośrodka, przez miejsce pobytu całej drużyny, po linie lotnicze którmi będą latać. Eryk miał mnie serdecznie dość, ale nie chciałam uniknąć błędu, który już raz popełniłam. Wiedziałam lepiej niż sami uczestnicy zawodów, co było trochę niewygodne, ale widziałam zrozumienie w ich oczach. 

— Chcesz znać też nasz jadłospis? A może powiedzieć ci jeszcze jakie będzie ciśnienie atmosferyczne? — Eryk położył ręce na biodrach i spojrzał na mnie zirytowany. 

Uśmiechnęłam się do niego trochę speszona, jednak nic nie mogłam na to poradzić. 

Żałuję, że nie mogłam wziąć udziału w bitwach i że nie dane mi będzie wystąpić we Francji. Z drugiej strony to mniej stresu dla mnie i mniejsza możliwość porażki. Wszystko wychodzi na plus, chociaż straciłam okazję do zdobycia doświadczenia i zobaczenia kawałka świata. 

Moje relacje z Aleksem uległy znaczniej poprawie. To znaczy ciągle nie chce mi dać nowego konia i katuje mnie rąbaniem drewna, ale rozmawiamy już prawie jak dobrzy koledzy. 

Ostatnie dni wakacje spędziłam w domu, z przyjaciółkami, rozmawiając o nadchodzącym roku szkolnym. Nie było mi wesoło, ale taka jest kolej rzeczy. Dziesięć miesięcy nauki, wakacje, dziesięć miesięcy nauki, wakacje i tak w kółko. 

Pomagałam rodzicom w każdej czynności. Chciałam wynagrodzić im rok beze mnie, tak samo jak minione dwa miesiące, w których prawie nie miałam dla nich czasu. Nie mieli mi tego za złe, chociaż wiele razy widziałam w oczach mojej mamy smutek, kiedy nie miałam czasu na streszczenie jednego dnia. Może i wyrzuty sumienia nic nie pomogą, ale przynajmniej zmotywują mnie do pracy. 

Coś za coś. Ostatnie dni spędzałam wyłącznie w domu, nie biorąc udziału w treningach. Nic mnie nie omijało, bo starałam się na bieżąco śledzić naszą klubową grupę na Messengerze. Chociaż skutek był różny, bo czasem nie miałam ochoty czytać tych wszystkich wiadomości. 

Był przedostatni dzień wakacji. Słońce nie paliło aż tak intensywnie, jednak wiechrzem dłoni starłam pot z czoła. Pchałam właśnie kosiarkę spalinową przez niesamowicie zarośnięty trawnik, za który dałabym sobie uciąć rękę, obrósł tak w ciągu nocy. 

— Gdzie jest Filip, kiedy jest potrzebny? — jęknęłam do siebie, jednak ryk silnika kosiarki zagłuszał nawet płacz malutkich dzieci sąsiadów.  

Filip to mój starszy o cztery lata kochany braciszek, który na czas wakacji postanowił odwiedzić kilka krajów Europy. Zawsze miał szalone pomysły, ale podróż pół-autostopem — jak on to nazywał — była zupełnie nie w jego stylu, zważając na to, że jest typem domatora. Mimo że jest zdolny i komunikatywny, wcale nie zmienia faktu, że jego największym celem jest przespać całe życie. 

Aktualnie Filip powinien być gdzieś w Czechach. Zazdrościłam mu dodatkowego miesiąca wakacji, jednak to nie ja później będę słuchać wykładów na temat swojego zachowania. 

Przeczesałam wzrokiem gęsty i zarośnięty trawnik, którego unicestwienie było moim zadaniem. Podniosłam jeden wielki kawałek drewna, którym Brutus lubił się bawić, i rzuciłam w stronę bramy, by nic mi nie przeszkadzało w pracy. Uruchomiłam kosiarkę i popchnęłam ją po zieleni, czując satysfakcjonujące uczucie perfekcji. 

Spostrzegłam że patyk, którego wyrzuciłam kilka chwil temu, znów leży pod kołami kosiarki. Chwyciłam go i rzuciłam w drugą stronę, by nie przeszkadzał mi w pracy. Zanim zorientowałam się, że wracający kijek jest zasługą Brutusa, wyrzucałam go jeszcze dwa razy. Zaśmiałam się do siebie i spojrzałam pobłażliwie na psa, który w całkowitym skupieniu gryzł kawałek drewna. 

Czarne WstążkiWhere stories live. Discover now