LXI

782 105 299
                                    

Do stajni wróciłam dopiero na dwa tygodnie przed Wigilią. Sam trener Fabian kazał mi zrobić sobie dłuższą przerwę i obiecał, że osobiście zajmie się Dragonem do mojego powrotu i dopilnuje, żeby nie stracił formy. Ten pomysł na początku nie wydawał mi się dobry, ale później pomyślałam o Brzezińskim i jego wściekłości, która mogłaby osłabnąć przez te dni.

Bez problemów nadrobiłam wszystkie zaległości w szkole, a nawet podciągnęłam swoje oceny z matematyki, z czego byłam niezmiernie dumna. W wolnych chwilach próbowałam przekonać do siebie niektórych z klasy i również mi się udało, chociaż to były zaledwie trzy osoby.

W domu polepszyłam stosunki z bratem, który twierdził, że skoro zbliżają się święta, nawet mi należy się jakieś tam ludzkie traktowanie. Ustaliliśmy z dziadkami, że w Wigilię wszyscy będziemy spędzać w naszym domu, a nawet założyłam się z mamą, że zrobię lepsze ciasto od mojej babci. Od razu mogłam się poddać, bo wszystkie babcie to przecież kucharki zasługujące na dziesięć gwiazdek, ale przez zdrową chęć rywalizacji przynajmniej spróbuję.

Dostałam od przyjaciółek parę skarpetek w zielone krówki, z czego bardzo się cieszę. Uwielbiam wzory każdego rodzaju, a im bardziej pokręcone i nietuzinkowe tym lepiej.

Ogólnie rzecz biorąc to wolne było mi bardzo potrzebne. Odpoczęłam i psychicznie przygotowałam się na kolejne treningi.

Całą drogę do ośrodka wymyślałam scenariusze dzisiejszego dnia. Miałam w głębi duszy malutką nadzieję, że jednak Olek mnie nie zniszczy, tylko powie mi: "Hej, super impreza, dzięki", ale to było równie realne jak zobaczenie latającej żyrafy.

Zanim na dobre wkroczyłam na teren stajni, porządnie upewniłam się, że Brzezińskiego nie ma nigdzie w pobliżu.

Nie traciłam czujności, nawet kiedy z rozczuleniem patrzyłam, jak krajobraz wokół mnie zmienił się dość drastycznie od ostatniej mojej wizyty. Zaczął prószyć śnieg, chociaż nie było go wiele, nadawał wspaniałej atmosfery całemu ośrodkowi. Na wrotach do stajni był zawieszony wianek z czerwoną kokardą i trzema bombkami tego samego koloru. Na werandzie bazy ktoś powiesił kolorowe światełka, a na drzwiach wisiał podobny wianuszek do tego stajennego. Wszystko dawało mi wyraźne sygnały, że niedługo trzeba ubierać choinkę.

Uwielbiałam Boże Narodzenie przez ich wyjątkową atmosferę. Mogłam się cieszyć śniegiem, rodziną, pysznościami na stole i migającymi światełkami i to wszystko w jednym czasie. Tę magiczną atmosferę odczuwałam wyjątkowo intensywnie w tym roku, może dlatego, że wyjątkowo cała zima ma być biała.

Przekroczyłam próg stajni i zamarłam, widząc gromadę dzieciaków rozrzuconą po całym korytarzu. W pierwszej chwili zaczęłam myśleć, że pomyliłam godziny, ale sprawdzałam ją trzy razy. Większość dzieci miała na głowach czapki Mikołaja i nie były szczególnie zainteresowane końmi, tylko rozmawiały cichutko albo skrobały coś na kartkach.

— Coroczny świąteczny bonus, spędzanie razem czasu jest bardzo miłe — z ziemi podniósł się Janek, którego wcześniej brałam za jednego z sekcji młodzików. — Bardzo chętnie ci ktoś pomoże w ubraniu konia, kiedy tylko skończymy pisać listy.

Spojrzałam na wszystkie dzieci, te starsze i te młodsze, które siedziały na wiadrach, taborecikach albo po prostu na podłodze i były zupełnie pochłonięte czynnością pisania. Pani Ania, która miała dwuletnie dziecko i jeździła w naszym klubie od ponad dziesięciu lat uśmiechnęła się do mnie, trzymając małego Dawidka za rączkę, kiedy wspólnie spacerowali korytarzem, oglądając konie. Idąc do siodlarni słyszałam rozmowę dwóch jeźdźców, którzy niedawno również zostali dumnymi rodzicami. Jakaś dziewczynka białą kredą rysowała serduszka na ścianie boksu konia najprawdopodobniej należącego do jej mamy, która stała obok i patrzyła na dzieło swojej córki.

Czarne WstążkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz