LX

879 108 340
                                    


Uwielbiałam wieczorne treningi. Wtedy czas jakby płynął wolniej, a ja mogłam w pełni skupić się na Dragonie. Właśnie wtedy czułam, że robimy największe postępy, nawet jeśli ograniczało się to tylko do małych kroczków. Powoli, a do celu na pewno dojdziemy.

   — Albo mi się wydaje, albo jesteś dzisiaj rozkojarzona. Dragon chodzi pod tobą jakoś spięty, może odpuścimy dzisiaj skoki, dla waszego dobra — powiedział pan Fabian, kiedy obserwował nas ze środka ujeżdżalni.

  Musiałam przyznać trenerowi rację. Nie mogłam się skupić z dwóch powodów. 

Po pierwsze, dowiedziałam się, że jeden z trenerów Janka, który prowadzi aktywną działalność sportową, ma w planach udział w zbliżającej się Cavaliadzie. Nie miałabym do tego żadnych uprzedzeń, gdyby nie fakt, że oprócz swojego ulubieńca Protora i jakiegoś innego konia, bierze Dragona pod pretekstem zdobywania doświadczenia.

Nie mam prawa się denerwować z tego powodu. Przecież oddaję Rudego tylko na chwilę i to jeszcze w ręce bardzo doświadczonego skoczka. Mam świadomość, że ta sytuacja pozytywnie wpłynie na rozwój Dragona, ale tez żałowałam, że to nie ja mam okazję wystąpić w tak prestiżowym konkursie.

Druga sprawa.

Wpadłam na szalony pomysł zorganizowania urodzin dla Olka. Impreza Miała zacząć się dokładnie o dwudziestej, bo właśnie wtedy chłopak przyjeżdża do ośrodka. Miałam jeszcze trzy godziny na dopieszczenie ostatnich szczegółów i upewnienie się, że nic nie pójdzie źle. W życiu nie byłam aż tak bardzo zdenerwowana, a moje negatywne emocje udzieliły się Dragonowi.

Tak naprawdę nie było sensu kontynuowania treningu, dopóki jeździec nie jest rozluźniony, nie ma mowy o rozluźnieniu konia.

  — Dziś skończymy, Dragon musi odpocząć. Występuj go na długiej wodzy i będzie cacy— pan Fabian mrugnął do mnie, jakby zachęcająco.

Wyciągnęłam nogi ze strzemion i pozwoliłam im zwisać bezwładnie. Razem z Dragonem wolnym krokiem dotarliśmy do końca naszego nieudanego treningu. Zsiadłam z jego grzbietu, poluzowałam popręg i podciągnęłam strzemiona.

Rozsiodłałam go i zabrałam się do czyszczenia. Nawet jeśli Dragon był zupełnie czysty, lubiłam siedzieć w jego boksie i czerpać z jego obecności. Czasem trącił moją dłoń, jakby sprawdzał, czy nie mam ze sobą kawałka jabłka, czy marchewki. Rzadko przemycałam mu takie rarytasy. Jako koń sportowy miał indywidualnie dopasowaną dietę, a grafik jego posiłków jest skrupulatnie przestrzegany.

Poprawiłam mu grzywkę i wyszłam z boksu, mając w myślach plan, który musiał się udać.

****

Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy spojrzałam na efekt końcowy kilkugodzinnej pracy.

Klucze do sali konferencyjnej zdobyłam nie tyle podstępem, co zwykłym urokiem osobistym, z czego byłam niesamowicie dumna. Po prostu poszłam na kuchnię, by porozmawiać z kucharkami o moim planie i przekonać, żeby zajęły się jedzeniem. Tym mało skomplikowanym sposobem zdobyłam klucze, a przy okazji podjadłam trochę pysznego ciasta marchewkowego.

Gdyby nie Janek, nie nadmuchałabym tych wszystkich balonów w ciągu nawet tygodnia. Oczywiście nie obyło się bez małej bitwy, a kiedy zjawili się Karol i Lilka z odpowiednimi zapasami alkoholu, zaczęliśmy grać w siatkówkę czerwonym balonem, który wkrótce pękł, tym samym przywołując nas do porządku.

Okna zasłoniliśmy grubym niebieskim materiałem, przynieśliśmy stoły i krzesła. Karol zajął się nagłośnieniem i muzyką, więc wszystko mieliśmy dopięte na ostatni guzik.

Czarne WstążkiWhere stories live. Discover now