LXXXIII

711 86 200
                                    

 — Czyli co, zabrał cię na randkę?

— To nie była randka — parsknęłam, odrywając wzrok od telefonu.

— Tylko co?

Razem z Kamilą siedziałyśmy na przystanku, oczekując na naszego busa, który wyjątkowo się dzisiaj spóźniał. Nie mogłam sobie pozwolić na duże obsunięcia czasu, bo za ponad godzinę miałam trening. Pojawianie się wcześniej w stajni stało się moim nawykiem, bo wiem jak traktowane są spóźnienia, a poza tym, lubiłam spędzić czas z Dragonem, albo z innymi klubowiczami.

— Po prostu przyjacielskie spotkanie.

Mój długi język i plotkarska natura nie pozwoliły utrzymać mojego spotkania z Olkiem w sekrecie. Akurat nadarzyła się okazja, a ja bez wahania ją wykorzystałam, nie do końca przewidując konsekwencje. Teraz było jak zwykle za późno, ale przecież przyjaciółkom mówi się takie rzeczy.

— Tak. Mój crush też tak myśli, ale nie! Kama nie jest taka głupia! Widzę co się dzieje i przy następnym spotkaniu zamierzam go uprowadzić, ale najpierw muszę kupić chloroform.

Rzuciłam Kamili krzywe spojrzenie, myśląc, jak wielkiego pecha ma ten niewinny nieszczęśnik. Z jednej strony to było trochę zabawne, ale z drugiej mogło wywołać gęsią skórkę. Jednak taka była Kamila, trzeba było ją tylko za to pokochać, czego życzyłam jej wybrankowi.

— Ja chcę się skupić na zawodach, nie mam głowy do takich rzeczy.

— Nie masz głowy, bo już ją straciłaś. Właśnie dla tego, jak mu tam, Olafa?

— Olka — mruknęłam, nie chcąc dopuścić słów mojej towarzyszki do siebie. — Daj mi spokój, nie mam zamiaru wyznawać mu miłości.

— Przecież tego nie powiedziałam. To facet powinien się starać, pamiętaj! A ty sobie tam patatajaj na tym koniku — Kamila pokręciła ze zrezygnowaniem głową. — Ile razy mam ci to mówić? Co z ciebie wyrośnie?

****

Złorzeczyłam w myślach na kierowcę busa, który przyjechał z prawie pół godzinnym spóźnieniem, przez co musiałam gnać z przystanku do stajni na złamanie karku, by ubrać Dragona i przynajmniej zdążyć zmienić spodnie.

Na moje nieszczęście w damskiej łazience prężnie działał salon kosmetyczny i nawet nie było dla mnie miejsca w niewielkim pomieszczeniu, a męską toaletę odrzuciłam z miejsca.

Skorzystałam więc z okazji, że szatnia jest pusta i szybko rozpięłam pasek dżinsów, nawet nie próbując się odsunąć od niedomkniętych drzwi. Zaczęłam szukać w torbie moich granatowych bryczesów, spodnie opadły mi do kostek i telefon wysunął się z ich tylnej kieszeni. Gruchnął o ziemię ekranem do dołu, a ja wstrzymałam oddech. 

Wznosząc modły do wszystkich bóstw rozbitych telefonów, wpatrywałam się w urządzenie. Z szybkiej kalkulacji wynikało, że nie stać mnie na nowy ekran. Nawet nie stać mnie na buty, a co dopiero telefon...

Raz kozie śmierć! — pomyślałam i schyliłam się po telefon.

Z wahaniem chwyciłam go w dłoń, poświęcając ostatnie sekundy na modlitwę, po czym miałam podnieść urządzenie, ale dobiegło mnie niskie mruknięcie. Szybko zdałam sobie sprawę, że oprócz bluzy mam na sobie tylko koronkowe majtki, a za moimi plecami musi stać facet.

Odwróciłam się cała czerwona, próbując naciągnąć bluzę, by oszczędzić widoków przybyszowi.

Z jednej strony ulżyło mi, że to nie był Olek, ale z drugiej trochę żałowałam, że to nie on. Pośmialibyśmy się z tego, a potem wszyscy by o tym zapomnieli i byłoby świetnie. Ale nie.

Czarne WstążkiWhere stories live. Discover now