17

4.3K 404 347
                                    

123, 124...234...300

Bakugou odrzucił od siebie sztangę i wziął głęboki oddech. Jego klatka piersiową poruszała się w bardzo szybkim tempie.

Góra, dół, góra, dół.

Tik, tak, tik, tak.

Zerwał się gwałtownie z miejsca i podszedł do zegarka. Szybki ruchem wyjął z niego baterie i cisnął nimi o ziemię. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech.

To był piąty dzień od kiedy Midoriya wylądował w szpitalu. Kiedy wyszedł stamtąd, zostawiając Urarakę samą w poczekalni (Kirishima także musiał iść) nie miał pojęcia, że powrót tam będzie taki trudny. Na myśl, że spotka tam Shinso, albo przytomnego Izuku, coś się w nim przewracało. Dlatego wziął wolne. Dlatego wywalił telefon przez okno. Dlatego nie wychodził.

Jedynie ćwiczył.

Usłyszał pukanie do drzwi. Warknął rozdrażniony i poszedł do przedpokoju. Kiedy otworzył, do środka wręcz wpadła Uraraka i Kirishima. Oboje zziajani i czerwoni.

- Bakugou! Jesteś, szybo, idziemy!

Brunetka złapała go za koszulkę i zaczęła ciągnąć na dwór. Chłopak odepchnął ją od siebie i spojrzał na dwójkę pytająco.

- Midoriya! Obudził się!

Katsuki wytrzeszczył oczy. Co jak co, ale miał ogromną ochotę pokrzyczeć na niego i zażądać wyjaśnień. Ubrał szybko buty i pobiegł do zaparkowanego na zewnątrz samochodu.

- No to szybko!

Kirishima dźwignął się z podłogi, na którą przed chwilą padł i usiadł za kółkiem. Drugi raz nie pozwoliłby Katsukiemu prowadzić. Przynajmniej nie, jeśli chodzi o Midoriye. Ochako szybko usiadła z tylu i Eijiro ruszył.

Na miejscu spotkali Shinso.

Bladego jak ściana.

- Już jesteś!

Brunetka podbiegła do niego pierwsza. Przez ostatnie dni pogodzili się w miarę i nawet raz wyszli na piwo. Kiedy jednak zobaczyła, w jakim chłopak jest stanie, momentalnie przestała się uśmiechać.

- Shinso?

Położyła mu niepewnie rękę na ramieniu. Hitoshi otrząsnął się z zadumy i spojrzał jej w oczy.

- Midoriyi tutaj nie ma.

Syknął i zacisnął pięścią. Bakugou podszedł do niego.

- Jak to kurwa nie ma!?

- Tak to! Przyszedłem, a sala gdzie powinien leżeć, jest pusta. Pytałem o co chodzi, ale nic mi nie mówią! Nic!

Katsuki wyminął ich i podszedł do pierwszej lepszej pielęgniarki. Kirishima patrzył przez chwilę, jak się z nią wykłóca, szybko jednak podszedł do przyjaciela i odciągnął go od zdenerwowanej kobiety.

- Uspokój się, może sobie poszedł?

- To by lekarze nam powiedzieli, że został wypisany! A on znowu kurna rozpłynął się w powietrzu! To pewnie ten sam typ, który go tym gazem nafaszerował!

- Jakim gazem?

Shinso spojrzał na chłopaka pytająco.

- Nie wiem, podczas tej akcji ten nerd do nas strzelał, rozwaliłem mu jakąś maskę na łbie, a on jakby się obudził.

Katsuki gestykulował żywo i chodził w kółko.

- Uspokój się, Bakubro.

Kirishima poklepał go po plecach i uśmiechnął się do niego wskazując kamery.

- Jesteśmy zawodowcami. Zdobądź pozwolenie, a przypominam, że mamy własną agencję, a pozwolą nam tam zerknąć.

Katsuki uśmiechnął się złowrogo.

- Niech ja was tylko znajdę, skurwysyny.





- Izuku...pora wstawać.

Szept rozniósł się po pokoju i już po chwili piegowaty uchylił powieki. Spróbował wstać, ale nadludzka siła trzymała go przykutego do łóżka. A nazywała się grawitacja. Nie miał siły choćby przekręcić głowę na bok. Wpatrywał się w ciemny sufit przez uchylone powieki.

- Oh, dobrze, że wstałes, Izuku.

Romero usiadł przy łóżku i zmusił Midoriye by na niego spojrzał.

- Posłuchaj mnie...przez kamerkę w twojej kamizelce doskonale widziałem coś się dzieje. Jestem pewny, że gdyby większa krzepa, powaliłbyś i zabił Bakugou Katsukiego. Wiesz co cię jednak powstrzymało? Bo to wcale nie była jedynie siła.

Mężczyzna wstał i podszedł do okna, splatając ręce za swoimi plecami.

- Powstrzymał cię twój idiotyzm. Gdybyś był chociaż odrobine prawdziwym facetem... Nie stoczyłbyś się. Ciągle miałbyś mięśnie, zdrowie, a może nawet matkę? Jednak nie. Ty musiałeś wszystko skrzanić. Powiem tak. Aktualnie pokazałeś, że jesteś całkowicie bezużyteczny. A pod wpływem tego gazu, to już całkowicie katastrofa. Zabrałem cię tutaj tylko dlatego, że zacząłbyś śpiewać. Ćwir...ćwir....

Romero zamikl i odwrócił się do Izuku. Zielonowłosy drżał. Starał się zacisnąć pięści na materacu, ale nie miał siły. Było mu słabo.

- Kiedy tylko zregenerujesz siły...

Spojrzał wymownie na kroplówki, w których nie były jedynie leki, ale także „jedzenie".

- ...będę miał dla ciebie ostatnie zadanie. Kiedy je wykonasz, zostaniesz zwolniony. Nie tylko z pracy, ale także z życia. Piękny urlop, prawda?

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i klasnął w ręce. Wyszedł z pokoju i zamknął drzwi na klucz. Izuku znowu spróbował się podnieść. Udało mu się. Złapał się za łomoczą serce i ciężko dysząc rozejrzał się dookoła. Jedynie maszyny kontrolujące jego funkcje życiowe, kroplówki i jakaś komoda.
Piegowaty położył bose stopy na podłodze i opierając się o ramę łóżka, wstał. Wziął gwałtowny oddech, czując jak coś świszczy mu w płucach. Odłączył od siebie wszystkie kabelki i powoli podszedł do szafki. Otworzył ją i dostrzegł w niej waciki, bandaże, alkohol do odkażania, nożyczki, a także skalpel.

Pewien pomysł narodził się w głowie chłopaka, ale jedynie szybko zamknął szufladę. Zacisnął w panice oczy i złapał się za głowę, znowu słysząc te cholerne głosy.

Strzał.

Krzyk.

Szloch.

Przeklęte słowo „dlaczego".

Strzał.

Krzyk.

Szloch.

I to cholerne słowo.

W kółko i w kółko. Jak zacięta płyta.

Midoriya upadł na ziemię i zamknął oczy. Podkulił nogi do klatki piersiowej i zaszlochał cicho.

- Pomocy...ktokolwiek...

And The End {BakuDeku}Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt