20

5.1K 411 982
                                    

Uwaga, występuje scena 18+, czytasz na własną odpowiedzialność.

Strzał.

Déjà vu.

Chyba każdy doskonale zna to uczucie. Przeczucie, że już coś kiedyś widziałeś. Czułeś. Słyszałeś.

Jednak nie to towarzyszyło Midoriyi w tej chwili. Doskwierało mu coś zupełnie innego.

Słyszeliście może o czymś taki jak jamais vu? Ten moment, gdy patrzysz na coś, jesteś dogłębnie przekonany, że powinieneś wiedzieć gdzie to już widziałeś. Bo widziałeś. Mimo to, nie jesteś w stanie przypomnieć sobie tej jednej konkretnej chwili. Sytuacja na pozór nowa, nieznana, a jednak...

Izuku patrzył jak ciało jego szefa upada na podłogę. Z twarzą wykrzywioną w obrzydliwym szoku i przerażeniu. Dłońmi zmoczonymi we własnej krwi, która w tym momencie ulatywała z ciała, tak samo jak życie.

Romero ostatnie spojrzenie posłał beznamiętnej twarzy Midoriyi, który drżącą dłonią ciągle mierzył w niego pistoletem, który sam mu podarował.

W takich sytuacjach świat zdaje się zwalniać. Tak zawsze jest w filmach, serialach. Jednak to po prostu człowiek się zatrzymuje. Zamiera w szoku, jednak nawet po otrząśnięciu się - stoi. Zatrzymuje się, aby popatrzeć. Tacy już wszyscy jesteśmy. Jednak w tej chwili, nie miał kto się zatrzymać, bo Izuku nie czuł się już człowiekiem.

I pytał sam siebie, czym w takim razie jest? Milczał. Jedyne co wydało mu się ludzkie w tej sytuacji to łzy kobiety, która leżała związana obok. Miotała się na wszystkie strony, krzycząc przez opaskę na ustach. Ludzka była też krew, powoli rozlewająca się po podłodze. Izuku widział w niej zarys swojej postaci. Drobnej. Na pozór bezbronnej.

No właśnie.

Był bezbronny, ale w najbardziej abstrakcyjnym tego słowa znaczeniu. Jako więzień własnego umysłu, strachu i niemocy, czuł się wręcz zakuty w kajdany. Kajdany, które za każdym razem, kiedy trzymał w rękach broń, utrzymywały go pionowo. Idealnie wymierzając w serce, w głowę, w płuca. We wszystko czego ktoś sobie zażyczył.

A Midoriya? Był jedynie naczyniem na krew tych wszystkich, których „musiał" zabić. Bo nie musiał, prawda?

Po niezmierzonej ilości czasu, gdy nawet kobieta zamikła, Izuku opadł na podłogę. Skarpetki i końcówki spodni miał całe w szkarłatnej cieczy, od której nie umiał oderwać wzroku. Poczuł jak jego oczy zachodzą łzami.

Pierwsze, drobne i pojedyncze krople wymieszały się z krwią. Midoriya złapał się przerażony za głowę i wrzasnął. Tak jakby dopiero wszedł do tego pokoju i zastał Romero w takim stanie. Jakby obudził się w nocy przez hałas i zobaczył w kuchni złodzieja.

Zerwał się na równe nogi, a po chwili znowu upadł. Prosto w śmierdzącą i lepką ciecz. Spojrzał na swoje zakrwawione ręce i...znowu krzyknął.

Miał ochotę zwymiotować, płakać, wić się na posadzce. Ale on jedynie jęczał z przerażeniem w głosie. Wpatrywał się w drżące palce.

Ale zacznijmy od początku.

Na świecie zaczęły pojawiać się indywidualności. Na początku ludzie...zachowywali się jak zwykle. Panika, lęk i inne takie w obliczu przed nieznanym. Świecące dziecko powiadacie? Katastrofa!

A popatrzcie teraz.

Aktualnie na świecie ponad 80% ludzkości posiada swój własny, unikalny dar. A co nazywa się katastrofą? Brak indywidualności.

W najlepszym przypadku jest ci po prostu przykro. W najgorszym...kończysz tak.

Umorusany we krwi. Swojej, kogoś innego, bez znaczenia.

And The End {BakuDeku}Where stories live. Discover now