Rozdział Drugi

88 8 41
                                    

Imię zapisane w dokumencie jest wiarygodniejsze i łatwiejsze do zapamiętania


Każdy kolejny krok na obranym przez Leintetha szlaku wypełnia go coraz większą radością i entuzjazmem. Towarzyszy temu miłe uczucie w łopatkach, jakby bohaterowi rzeczywiście wyrosły skrzydła chwały, mające go zanieść prosto do panteonu najwybitniejszych bohaterów Artiji.

Opuszczając nawiedzoną dzielnicę Pelerav, Leinteth przechodzi przez dzielnicę rzemieślniczą, w której obecność ludzi niepracujących, jest niczym świętokradztwo. Wędrując przez dość szerokie uliczki, przy których dźwięcznie pracują liczne kuźnie, stolarnie, warsztaty i ubojnie, Leinteth spotyka się z ogromną ilością nieprzychylnych spojrzeń. Pewny siebie krok, silnego i zdrowego bohatera, wzbudza najczystszą odrazę wśród zgarbionych i umęczonych ciężką pracą robotników.

- A taki to niby z czego żyje? – pyta jeden staruszek drugiego, podczas dźwigania pokaźnej skrzyni z narzędziami.

- Z pracy ludzi takich jak my! – odpowiada drugi starzec. – Co my ciężką robotą osiągamy, taki darmozjad weźmie, przyjdzie, ukradnie i nawet nie podziękuje! Na pohybel draniowi!

Słysząc tę wymianę zdań, Leinteth uśmiecha się do pracujących staruszków i krótko skłania przed nimi głowę. Jeden z robotników puszcza wtedy skrzynię, by pokazać Leintethowi wulgarny gest pięści przechodzącej przez palce. Upuszczona skrzynia upada na stopy drugiego robotnika, który z bólu zaczyna krzyczeć w niebogłosy. Leinteth przyśpiesza znacznie kroku, wymykając się z dzielnicy rzemieślniczej i docierając do głównego rynku. Tam jest świadkiem niespotykanego dosyć często w Pelerav zamieszania.

Wokół głównej fontanny przechadzają się cztery nieuwiązane krowy, wśród których biega stado wściekłych kurczaków. Stragany handlowe są porozbijane i zdewastowane. Grupa ludzi próbuje doprowadzić je do porządku. Zdecydowana większość jednak stoi bezczynnie komentując jakieś niedoszłe zajście, w wyniku którego miejscowy rzeźnik, potężnej budowy Buczer, zwany Rzeźnikiem z Pelerav, skończył z rozkwaszonym, niczym przegniły burak nosem. Leinteth, domyślając się kto może być za to wszystko odpowiedzialny, uśmiecha się pod nosem. Ma już skierować się ku wschodniej bramie miasta, lecz nagle staje przed nim dwóch peleravskich strażników.

Lśniące, srebrzyste, płytowe zbroje dodają gwardzistom powagi. Wysokie owalne hełmy, w kształcie jaja, jej im tyleż samo odbierają. Uzbrojeni w długie halabardy, strażnicy stanowią elitarną siłę w Pelerav, z którą każdy porządny obywatel powinien się liczyć, respektować ją i być jej posłusznym.

- Stać! – woła jeden z gwardzistów, do stojącego przed nim Leintetha. Drugi strażnik w tym czasie przygładza bujne, brązowe wąsy, symbol dumy peleravskiej gwardii.

- Stoję! – odpowiada Leinteth.

- Ma pan pozwolenie, by chodzić z bronią po mieście? – pyta młody strażnik, pozbawiony wąsów, po czym spogląda na swojego towarzysza. Ten z poważaniem kiwa do niego głową.

- Nie! Ale jak mówiłem, ja nie chodzę, tylko stoję! – odpowiada Leinteth.

- Bardzo śmieszne – oznajmia z ponurą powagą młodszy strażnik. - Żartowniś nam się trafił. Pozwolenie jest, czy go nie ma?

- Mówcie mi Leinteth, dzielni stróże sprawiedliwości – mówi zawadiacko bohater. – Skoro zaś już wiecie z kim macie do czynienia, pozwólcie mi iść dalej.

- Stać! – mówi młodszy strażnik, nadstawiając w stronę Leintetha halabardę. – W mieście panuje zakaz noszenia broni cywilom!

- Nie jestem cywilem. Jestem bohaterem!

Iskry ZagładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz