Rozdział Dwudziesty Pierwszy 2/4

2 1 0
                                    

Obrazy świetlistej wizji rozmywają się i pozostawiają Leintetha w długim, ciemnym korytarzu. Wpierw Leinteth spogląda za siebie i dostrzega czarną jak noc obsydianową ścianę. Spogląda przed siebie i widzi złocisty blask na końcu tunelu. Nie mając żadnej innej drogi do obrania, bohater cicho wzdycha i rusza przed siebie, mijając po drodze szerokie czarne filary.

Na końcu korytarza, na kamiennym tronie siedzi Krekinos. To od niego pochodzi światło wypełniające pomieszczenie. W prawym ręku niedbale trzyma przechylony w dół złocisty kielich. Krople szkarłatnego płynu skapują pojedynczo na posadzkę. Posągowe oblicze Krekinosa wygląda na zmęczone i znużone. 

- Miałem nadzieję, że nie dojdzie do tego wszystkiego - mówi ledwo słyszalnym głosem Krekinos. - Im bardziej jednak się tego obawiałem, tym bardziej zbliżałem się do tej chwili. I oto jesteśmy, ty i ja Leintethu. Niegdyś to właśnie w tym miejscu stoczyłem walkę z Garravisem, pozbawiłem go mocy i tu go uwięziłem, aby w ciszy i samotności zapanował nad swoim szaleństwem. 

- To samo masz zamiar zrobić ze mną? Uwięzić mnie, żebym poważnie zastanowił się nad swoim życiem. Raczej niewiele to da - stwierdza lekceważąco Leinteth. 

Krekinos uśmiecha się ponuro. Unosi lekko głowę i spogląda Leintethowi prosto w oczy. Dostrzega w nich srebrzysty błysk, rzucający mu wyzwanie. 

- Nie potrafiłem zabić Garravisa - mówi dalej Krekinos. - Nie tylko dlatego, że uważałem go za przyjaciela. Chciałem wierzyć, że jego niezłomność, wytrwałość i determinacja naprawdę będą w stanie zmienić świat. Chciałem, by jego marzenie o pięknym świecie bez wojen i konfliktów kiedyś się spełniło. Nawet teraz, chciałbym wierzyć w jego idee, ale nie potrafię. Zniszczenie Artiji i wszelkiego istnienia, wydaje mi się być jedyną słuszną decyzją, jaką mogę podjąć. Wszelkiego rodzaju ustępstwa zaś wywołają jedynie jeszcze większy ból i cierpienie. A ja nie jestem już w stanie dłużej tego znieść. Nie potrafię dłużej z tym walczyć.

- Nie poddałeś się jeszcze całkowicie swojej rozpaczy - oznajmia Leinteth. - Gdyby tak było, nie sprowadziłbyś mnie tutaj. Niepotrzebne byłoby to całe udawanie wybrańca i bełkoty o przeznaczeniu. Gdybyś tego naprawdę chciał, już dawno zesłałbyś na Artiję płomienie zagłady. Zapewne liczysz na to, że cię powstrzymam. Że zdołam coś zmienić, udowadniając, że świat jest inny, niż ci się wydaje. Zamiast tego zapewne tylko utwierdziłem cię w przekonaniu, że należy go zniszczyć. Zgaduję, że spieprzyłem wszystko, co tylko mogłem spieprzyć. Mimo to, jestem gotów zmierzyć się z tym, co przyniesie mi los. Jestem gotów, by z tobą walczyć o przyszłość Artiji!

- Tak. Jesteś - przyznaje Krekinos. - Cała droga, którą przybyłeś przygotowywała cię do tego starcia. Pozwól, że wyjawię ci resztę prawdy, byś w pełni wiedział, o co walczysz i z kim. 

- To i tak już nic nie zmieni - mówi Leinteth, zaciskając mocno palce na rękojeściach mieczy. - Nieważne co powiesz, będę musiał z tobą walczyć. Jesteś zagrożeniem dla Artiji. Jesteś kłamcą i tchórzem. Jesteś taką samą bestią, jaką widzisz w innych. Całe to zło, o którym tyle mówisz jest zarówno w tobie, jak i we mnie. Nie może być jednak między nami zgody. Ty nie mógłbyś znieść istnienia tego wstrętnego świata, a ja nie mógłbym pozwolić, byś go zniszczył. Ten świat, choć jest okropny, wciąż jest dla mnie zbyt ważny. Zbyt piękny i wspaniały. Jest cudowny w całym tym chaosie, który go ogarnia. Wierzę w to, że warto jest dla niego walczyć, nawet jeśli ta walka ma być sama w sobie czymś złym. Nawet jeśli ma sprowadzić na ten świat zgubę, rozpacz, zniszczenie i szaleństwo. Wierzę w to, że jest ona tego wszystkiego warta. Wierzę w to, że mogę w ten świat wierzyć.

- Garravis był podobnie niezłomny - oznajmia Krekinos, wstając z tronu. - Ta niezłomność sprawiła, że w końcu uwolnił się z tego miejsca i powrócił do Artiji. Zajęło mu to prawie dwa tysiące lat.

- Czyli... Twój przyjaciel żyje? - pyta zdumiony Leinteth. - Zresztą, jakie ma to teraz znaczenie?

- Pattella jest jego córką - mówi wprost Krekinos. - W jej żyłach płynie jego krew i jego dziedzictwo.

- Co? Czy... Ona wie?

- Tak - przytakuje Krekinos. - Zna historię moją i Garravisa. Choć łudziłem się, że może zdołam ją zmienić, nie jestem w stanie tego zrobić. Kiedy Pattella zrozumie w pełni okrucieństwo świata, sama postanowi go zniszczyć. Ona jest tą, która ma moc i możliwość, by sprowadzić hyma zagłady. To jest jej przeznaczenie, które wszystkimi swoimi siłami próbowałem zmienić. Doszło nawet do tego, że postanowiłem sam przejąć jej brzemię i zniszczyć życie w Artiji, by ona nie musiała tego robić. Odeszła wraz z tobą. Tym samym dokonała ostatecznego wyboru. 

- Och... - wzdycha krótko Leinteth. - To komplikuje chyba wiele spraw. 

- By uratować Artiję przed zagładą, wystarczyłoby ją zabić - oznajmia Krekinos. - Nie byłem jednak w stanie tego zrobić. Mógłbym zniszczyć każdy świat, ale nie potrafiłem jej skrzywdzić. To zaoszczędziłoby jej bólu, który ją czeka. To zaoszczędziłoby cierpienia niezliczonym istnieniom. Tylko czy świat, który wymaga tak odrażającej ofiary zasługuje na to, by o niego walczyć? 

- Wystarczy - Leinteth bierze głęboki wdech. - Mam już dość twojego użalania. Może mówisz prawdę albo może zwyczajnie próbujesz mnie okłamać, by wzbudzić we mnie wątpliwości, które zapewnią ci zwycięstwo. Nic z tego. Nic już nie zmienisz. Ani ty, ani ja. Pozostało nam tylko walczyć. Tylko w ten sposób możemy to wszystko zakończyć. Tylko w ten sposób możemy rozstrzygnąć nasz konflikt.

- Masz rację - Krekinos wypuszcza z dłoni złoty kielich. Ten przy uderzeniu w posadzkę zmienia się w świetlisty pył. - Nie potrafiłem rozstrzygnąć mojego sporu z Garravisem. Z tobą również zbyt długo się łudziłem, że mnie zrozumiesz. Dość jednak tych wymówek. Niech się rozstrzygną losy twojego plugawego świata. 


cdn

Iskry ZagładyWhere stories live. Discover now