Rozdział Szósty 3/6

8 2 5
                                    


Wyjście na jasną przestrzeń z ciemności na sekundę oślepia bohatera. Odruchowo przysłania dłonią oczy. Po chwili słyszy potężny głos Dronbugha, rozbrzmiewający niczym burzowy grzmot, z jednej z obserwacyjnych wież.

- Piękne damy i zacni panowie! Zgromadziliście się tutaj aby ujrzeć bitwę pomiędzy żywą legendą, a wschodzącą gwiazdą! Spójrzcie tylko na to niebo. Spójrzcie na słońce! A teraz spójrzcie w dół na to piaszczyste pole chwały! Oto nadchodzi! Przygotujcie się panny, gdyż jego wdzięk powala nie gorzej niż miecz, którym włada. Mam zaszczyt przedstawić wam Lemiratrapeza!

Widzowie na trybunach zmuszają się do okazania odrobiny zainteresowania i entuzjazmu. Leinteth wyczuwa to i macha do nich, samemu zmuszając się do uśmiechu. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest faworytem tłumu. Jest raczej traktowany jak mięso rzucone psu. Nikogo nie obchodzi, skąd pochodzi, liczy się tylko, by piesek zamerdał ogonkiem.

- Piękne wprowadzenie, drogi krasnoludzie! – rozbrzmiewa głos z drugiego końca areny. – Szkoda, że w doborze czempiona nie postarałeś się nieco bardziej. Jedenastu komturów dołożyło ogromnych starań, by sprowadzić przeciwników godnych zmierzenia się z żywą legendą Etriadoru! Z wybitnym wodzem i wojownikiem! Z samym niezwyciężonym Harlem Grifezem! Przykro patrzeć, że do walki z nim wychodzi jakiś pierwszy lepszy rzezimieszek z ulicy! Mam nadzieję, że nasz drogi gość nie uzna tego za zniewagę!

- Gdzieżby tam! – tym razem rozbrzmiewa rozpoznawalny w całym Etriadorze, głos Harla Grifeza. Bohater wkracza na arenę, samą swoją obecnością wywołując falę wiwatów i okrzyków.

W lewym ręku Harl trzyma wielką, okrągłą tarczę, z wygrawerowanym na nim złotym gryfem z szeroko rozłożonymi skrzydłami. Na płytowej zbroi wielkiego wojownika również nie brakuje złocistych zdobień. Za plecami Harla powiewa szkarłatna peleryna, na której widnieje kolejny gryf. W prawej ręce Harl trzyma hełm, mający na czubku warkocz z zabarwionego na czerwono końskiego włosia. Oblicze Harla jest groźne i surowe. Długie włosy, w połowie czarne, w połowie już posiwiałe, sięgają Harlowi aż do ramion. Twarz Harla zdobi czarna gęsta broda i blizna na lewej części twarzy, idąca od skroni, przez policzek, aż po podbródek. Oczy Harla są czarne, a samo jego spojrzenie jest tak przytłaczające, iż wielu osobom na trybunach uginają się kolana.

W obliczu majestatycznego wojownika Leinteth prezentuje się naprawdę mizernie, nie wyróżniając się praktycznie niczym, spośród tłumów feruimskich bohaterów, wojowników i awanturników. Leinteth stara się ignorować niemiłe uczucie. Swój żal przemienia w złość, a złość w siłę. Po dwóch głębokich wdechach, wzbudza w sobie potężną wolę walki, sprawiającą, że po ciele bohatera przechodzi dreszcz, pobudzający niemalże każdy mięsień do zbliżającego się wysiłku. Trzecim oddechem opanowuje tę siłę, czekając na właściwą chwilę, by ją wykorzystać.

Leinteth skupia się całkowicie na Harlu, zaś Harl ignorując swojego przeciwnika, spogląda na wschodnią część trybun i macha na kogoś ręką, uśmiechając się przy tym jak dziecko. Tłum na trybunach zaczyna mu odmachiwać, rzucać kwiaty, wstążki i najróżniejsze części swoich ubrań. Powiew wiatru znosi w kierunku Leintetha rzucone przez kogoś majtki, rozmiarowo tak wielkie, że powieszone między dwoma drzewami mogłyby robić za hamak. Bohater pochyla się, pozwalając wielkim gaciom przelecieć nad sobą.

Leinteth zauważa, że to nie do tłumu Harl tak entuzjastycznie macha. Wśród masy widzów Leinteth zauważa rudowłosą dziewczynę, przysłaniającą dłonią oczy, jakby chciała ukryć swoje zażenowanie i to właśnie w jej stronę Harl posyła swoje pozdrowienia. Wtedy Leintetha ogarnia też nieprzyjemne poczucie pustki. Wie że na arenie, oprócz Dronbugha nie ma nikogo, komu zależałoby na zwycięstwie Leintetha. Bohater nie ma nikogo, dla kogo mógłby walczyć. Nikomu nie mógłby zadedykować tego starcia. Po co więc walczy? Dla sławy? Aby coś sobie udowodnić? Ile to wszystko jest tak naprawdę warte? Leinteth uśmiecha się ponuro, zdając sobie sprawę, że to wszystko praktycznie nic nie znaczy. To wszystko bzdury, którymi próbuje nieudolnie zapełnić wewnętrzną pustkę. Zawsze w tej pustce błyszczy jednak drobne światełko. Jakaś złudna nadzieja, nakazująca Leintethowi walczyć i nie pozwalająca mu się poddać. Myśl o tej właśnie pustce przepełnia bohatera determinacją, potrzebną by przezwyciężyć w sobie otchłań bezsensowności.

Iskry ZagładyWhere stories live. Discover now