Rozdział Szesnasty 1/4

3 1 0
                                    


Ideał nie może być idealny, kiedy ktoś ciągle na niego narzeka


Światło. Strumień niekończącego się światła, widocznego nawet po zamknięciu oczu. Światło, przed którym nie ma żadnej osłony. Nie jest bynajmniej to rażące światło, lecz łagodnie otulające, niczym promienie wiosennego słońca, roztapiające resztki zimowego śniegu.

- Znowu – wzdycha cicho Leinteth. – Znowu to dziwne wrażenie, że umarłem. Który to już raz, psiakrew?

Bohater rozgląda się powoli, dostrzegając wokół siebie wyłącznie białą pustkę. Brak żadnego gruntu pod nogami, ani oparcia, ogarnia Leintetha uczuciem, jakby spadał w każdym możliwym kierunku.

- Mam nadzieję, że jeszcze nieraz sobie wejdę w jakiś podejrzany i niesprawdzony portal, prowadzący do innego świata – mówi do siebie Leinteth. – Byłoby bardzo niefortunnie, gdyby ten jeden raz miał się okazać ostatnim. Ech... A mogłem zabrać ze sobą jakieś grzybki na drogę. Byłoby nieco ciekawiej. W sumie... Mateo! Słyszysz mnie?! Podrzuć tak z worek pieczarek w tę studzienkę? Nie słyszy mnie... Albo tylko udaje, drań jeden, śmierdzący, leniwy.

Wtem przed Leintethem pośród świetlistego pustkowia zaczynają pojawiać się początkowo niewyraźne kształty. Z każdą kolejną sekundą pojawia się ich coraz więcej. Formują się w przestrzenne pomieszczenie. Wewnątrz brakuje jednak jakichkolwiek barw, przysłaniane przez strumień białego światła.

Dość niespodziewanie Leinteth wyczuwa pod swoimi nogami podłogę. Szok i zdumienie, tak mocno nim targają, że bohater zapomina na chwilę w jaki sposób powinno się poprawnie stać i najzwyczajniej Leinteth upada przed siebie, wydostając się tym samym z objęć świetlistego strumienia.

- Chyba zaraz się porzygam – oznajmia bohater, czując silne zawroty głowy i skręcanie w żołądku. – To chyba znaczy, że wciąż żyję. Martwi nie rzygają, prawda? Prawda. Święta prawda. Tak jak to pradawnych pismach Halgomona zostało zapisane. To skoro mamy już to ustalone, to co dalej?

Leinteth powoli podnosi głowę, rozglądając się po pomieszczeniu, przypominające mu świątynię w Neavrze. Złociste ściany i filary jednak wykonane są z innego materiału. Leinteth przejeżdża dłonią po gładkiej posadzce, nie znajdując na niej nawet najmniejszego ziarenka kurzu czy piasku. Bohater bierze głęboki wdech, lekko się dławiąc, kiedy ogarnia go odczucie, że nie wdycha powietrza, lecz najczystszą magię.

- Świat idealny, tak? – Leinteth wstaje na nogi, z każdym kolejnym oddechem czując coraz większą lekkość ciała. Ból głowy i żołądka szybko znikają. Mija także chęć, aby zwymiotować.

Bohater jeszcze przez chwilę przechadza się bez pośpiechu po pomieszczeniu. Spogląda krótko na świetlisty słup, prowadzący z powrotem do Artiji. Dość szybko Leintetha ogarnia tęsknota za domem, który wydaje się być zarazem tak blisko, a jednocześnie niemożliwie daleko.

- Nie wiem, czy chcę wrócić, ale nie mogę, czy może mogę, ale nie chcę. Ach te wątpliwości. Nes, to by mi teraz nagadała. Dobra Larry, wystarczy tych wspominków, sentymentów i tego lenistwa. Trza nam ruszać dalej.

Stawiane z coraz większą pewnością kroki, prowadzą Leintetha długim, złocistym korytarzem do wrót, których pilnuje dwóch strażników z włóczniami. Podobnie jak strażnicy świątyni w Neavrze, odziani są w lekkie, powiewne szaty, które tylko nie zasłaniają ich złocistych oczu. Od tych z Neavry różnią się jednak tym, że ich szaty są białe, a nie czarne.

- Wy... Wszystko słyszeliście? – pyta zakłopotany Leinteth, lecz dwaj strażnicy nic mu nie odpowiadają. Spoglądają jednocześnie na siebie, po czym w symetrycznym zgraniu rozchylają skrzydła wrót.

Iskry ZagładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz