Rozdział Trzynasty 4/4

2 1 0
                                    


Leinteth nie jest w stanie określić, jak długo spada w ciemność. Mrówki zupełnie nagle znikają, kiedy Leinteth zostaje sam, pogrążając się coraz bardziej w bezkresnej nicości. Póki Mateo był przy nim, jego myśli i energia twórcza mieszały się z mocą kreacji Leintetha. Tym sposobem tworzona przez nich rzeczywistość nie była w pełni od nich zależna. Teraz jednak, pozostając samemu Leinteth musi mierzyć się samotnie z własnymi lękami.

Pierwsze w Leintetha uderza poczucie winy, nie tworząc nic, poza ponurymi myślami. Bohater zostawia za sobą Matea na pastwę tysięcy mrówek. Leinteth próbuje bronić się wiarą w to, że Smoczy Zabójca nie da im się łatwo zjeść, lecz jeśli te wciąż będą nacierać, w końcu zabraknie mu sił. Po chwili Mateo pada martwy w umyśle bohatera.

Poczucie winy jednak szybko zanika wobec wszechogarniającej nicości. Tak rozległej i straszliwej, iż Leinteth, by ją czymkolwiek zapełnić sięga myślami do swojego, niejednokrotnie powtarzającego się koszmaru.

Leinteth w końcu upada na stos zwłok. Spogląda na szkarłatne niebo i świecące na nim gwiazdy. Bohater wzdycha z ulgą, ciesząc się jak głupi z tego, że jego świadomość jest w stanie coś wykreować w tej czarnej pustce.

Niebo jednak szybko zaczyna się rozmazywać. Gwiazdy spadają na ziemię i momentalnie gasną. Zwłoki wokół Leintetha w przyspieszonym tempie gniją i rozsypują się w nieistniejący pył. Nawet czarna wieża, skrywająca w sobie całe zło świata, ugina się, łamie, a łagodny powiew wiatru zamienia ją w nicość.

Leinteth próbuje sięgnąć do innego obrazu. Ukazuje mu się Dębowa Polana. Rodzinna wioska, którą pochłaniają płomienie. Wśród nich kroczą straszliwi orkowie. Bohater zaciska mocno dłonie na rękojeściach swych mieczy, po czym rusza do natarcia. Żaden z orków jednak nie stawia mu oporu. Każdy z nich rozsypuje się w proch i pył.

Przeciwstawiając się pustce Leinteth przypomina sobie straszliwą i brutalną wojnę z Retharkiem. Długie trwające po kilka dni walki, podczas których towarzyszy Leintetha ogarniało straszliwe szaleństwo. Płomienie. Krew. Kanibalistyczne sceny. Wszystko to i tak gdzieś umyka, pozostawiając jedynie straszliwą czerń.

Mimowolnie Leinteth sięga do lepszych wspomnień. Do dnia, w którym spotkał młodą, buntowniczą Nes. Potem dołączył do nich radosny Hektor i razem wyzwolili Herda ze Szponiastej Cytadeli Margora. Następnie Leinteth widzi, jak jego podopieczni szybko dorastają, potem zaczynają się starzeć. Tracą siły, potem ambicje, aż w końcu nawet oni sobie odpuszczają i pochłania ich nicość.

Leinteth znowu zostaje całkowicie sam, czując jak bezkształtna bestia zwana pustką, próbuje pożreć jego umysł. Bezgłośny krzyk wyrywa się z gardła Leintetha, lecz milknie w nicości, w której cisza i ciemność, stanowią kompletną, ostateczną jedność. Jedność, zawierającą nieskończoną ilość światów, żyć, historii i uczuć. U kresu czasu, nic z tego nie będzie już miało żadnego znaczenia. Największa nawet moc, czy najpotężniejsze uczucia, w końcu muszą zaniknąć wobec nieuchronnej, straszliwej wieczności.

Pustka coraz głębiej wdziera się w myśli Leintetha, każąc mu odpuścić, odpocząć i pogodzić się z bezkresną nicością.

Leinteth jednak nie potrafi się poddać, ani odpuścić. Jego determinacja wylewa się złocistym światłem, zapełniając czarną pustkę. Lśni niczym samotna gwiazda w straszliwej ciemnej nocy.

- Wciąż mam pewne rzeczy do zrobienia – oznajmia Leinteth, a jego spokojny, opanowany głos przebija się przez wszechogarniającą ciszę.

Leintetha ogarnia dziwne uczucie. Świadomość twórcza, pozwalająca mu wykreować z powrotem cały świat, który chwilę temu utracił. Wraz z tym nachodzą go jednak straszliwe myśli.

Czy świat do którego powrócę, będzie wciąż moim światem, czy to będzie jedynie chory wymysł jakiegoś szalonego umysłu? Skąd mi też wiedzieć, czy rządzi nim mój umysł, czy może umysł kogoś zupełnie innego? Kim, albo czym więc jestem wobec tego wszystkiego? Stwórcą? Niszczycielem? Jak bardzo chciałbym teraz mieć tę wygodną pewność, że na nic tak naprawdę nie mam wpływu. Rzeczy po prostu się dzieją i nie ma sensu doszukiwać się w nich jakiegoś nieosiągalnego dna.

- A pies to ogonem trącał! – krzyczy wściekle Leinteth, sięgając myślami po ostatnią, najtwardszą tarczę ironii, żartu i sarkazmu. – Jestem wybrańcem! Jestem wojownikiem! Jestem bohaterem! Mocy twórczo! Przybywaj! Wskaż mi drogę do świata Krekinosa!

Choć Leinteth mógłby stworzyć w tej chwili wszystko. Mógłby stworzyć swój własny, idealny świat. Raj, w którym mógłby zamieszkać do czasu, aż i jego nie pożarłaby Pustka. Postanawia powrócić do swojego świata, który jest mu bardzo dobrze znany. Świata, w którym jest samozwańczym, pechowym bohaterem. Gdzie wszyscy traktują go jak narzędzie, albo zabawkę. Gdzie też jednak jest jego własne miejsce.

Przed odejściem postanawia jeszcze utworzyć ośmiościenny kryształ, w który wpycha całą odnalezioną w sobie, nieskończoną twórczą moc. Wpycha w niego intencję, że z mocą tego kryształu mógłby dokonać wszystkiego. Mógłby nawet latać i strzelać niszczycielskimi promieniami z oczu, gdyby tylko tego zechciał. Chwyta mocno ten kryształ, po czym jego umysł pogrąża się w chwilowej, sennej nieświadomości.


Leinteth budzi się w ciemnej jaskini, otoczony białymi grzybami. Do jego uszu dochodzi odgłos szumiącego wodospadu i dźwięk przypominający warczenie niedźwiedzia. Bohater uderza się kilkakrotnie w twarz, by nieco oprzytomnieć. Oczy przyzwyczajają się do ciemności i Leinteth zauważa, że nie leży w jaskini z niedźwiedziem, lecz to Mateo bardzo głośno chrapie.

- Mateo! Wstawiaj grzybiarzu zawszony! – woła Leinteth, kopiąc towarzysza.

Mateo gwałtownie zrywa się na nogi i sięga za plecy po miecz. Rozgląda się przez chwilę i zauważa otaczające go białe grzyby.

- Grzyby? To wszystko, to tylko grzyby?

- Bardzo mocne grzyby – przytakuje Leinteth. – Dorwałeś się do nich, jak dzik do kasztanów! Nie spodziewałem się tego po tobie.

- Ja? Naprawdę? – pyta zażenowany Mateo. – A cały czas miałem wrażenie, że... Niech cię piorun trzaśnie draniu! Mam już dość tych twoich durnych żartów!

- Obiecuję, że ten był ostatni – mówi z zakłopotanym uśmiechem Leinteth. – Chyba. Taką mam nadzieję.

Mateo wystawia palec przed twarz Leintetha, wściekle łapiąc powietrze w nozdrza. Przez chwilę trwa w tej złowieszczej pozycji, szukając właściwej obelgi, lecz żadna nie wydaje mu się wystarczająco mocna, by zawrzeć w sobie całą głupotę Leintetha. Smoczy Zabójca po prostu odwraca się na pięcie i rusza w stronę wyjścia z jaskini. Leinteth uśmiecha się, wzrusza ramionami i podąża za Smoczym Zabójcą, ściskając schowany w kieszeni ośmiościenny kryształ o niewyobrażalnej mocy.

Iskry ZagładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz