Rozdział Osiemnasty 3/3

2 1 0
                                    


Kiedy prawda o Krekinosie wychodzi na jaw, wielu wojowników ogarnia rozczarowanie. Wiara licznych pozostaje niezachwiana i decydują się oni na opuszczenie Neavry, nie mając zamiaru stawać do walki przeciw Krekinosowi. Niektórzy po prostu się boją i odchodzą, z lęku przed śmiercią i zgubą. 

W Neavrze pozostaje nieco więcej niż stu ludzi zdolnych do używania broni. Są to osoby, którym prawda o Krekinosie oraz losy świata są zupełnie obojętne. Jedyne czego chcą to walki. Epickiej bitwy, która pozwoli im w chwale odejść z tego świata. Zmobilizowanie ich nie zajmuje wiele czasu. Do północy są już niemalże gotowi do starcia. Dostają jednak do świtu czas, by ostatecznie dokończyć swoje sprawy. Żadnego z nich nie wiąże żadna przysięga, ani umowa. Każdy z zebranych wojowników decyduje się stanąć do walki wyłącznie z własnej woli. 

Mało kto decyduje się tracić tej nocy czas na sen. Wojownicy Neavry rozumieją, że to może być ich ostatnia noc. Chcą spędzić możliwe, że ostatnie chwile życia, będąc ich świadomymi. 

Mateo również nie jest w stanie zaznać spokojnego snu. Po wykonaniu wszystkich swoich obowiązków udaje się nad jezioro i w ciszy spogląda na odbijające się od wodnej tafli gwiazdy. Spokój przerywa mu nadejście Leintetha, który w milczeniu siada nieopodal Matea. Choć Leinteth milczy, sama jego obecność nie pozwala Smoczemu Zabójcy, cieszyć się chwilą.

- Nie powinieneś teraz odpoczywać? - pyta Smoczy Zabójca. - Wróciłeś ze świata Krekinosa w nienajlepszym stanie.

- Będę gotów, by jutro stanąć do walki - odpowiada Leinteth. - A jak pewnie się domyślasz, możemy jutro nie wyjść z niej cało. Chciałbym spędzić resztę danego mi czasu, wpatrując się w gwiazdy. 

- Poeta zawszony się znalazł - warczy pod nosem Mateo. - Niewątpliwie, wielu jutro zginie. W tym być może również i my. Nie czuję się jednak z tego powodu źle.

- Mi jest z tym trochę ciężko - odpowiada Leinteth. - Może nie tyle z tym, że sam mogę umrzeć, co raczej z tego powodu, że wiele innych osób zginie przez moją głupotę. Wielu już zginęło.

- Na każdego kiedyś przychodzi pora - oznajmia Mateo. - Można starać się jak najlepiej wykorzystać dany czas, ale to i tak niczego nie zmienia. Kiedyś trzeba się pogodzić ze śmiercią. Własną, bądź bliskich.

- Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego? - dopytuje Leinteth. - Wybacz, głupie pytanie.

- Nie przejmuj się - Mateo uśmiecha się ponuro. - Wszyscy zazwyczaj mnie pytają, jak zostałem Smoczym Zabójcą. A to historia dokładnie o tym samym. Życie w Lodowym Odmęcie nie jest łatwe. Każdy dzień jest walką o przetrwanie. Trzeba być silnym, zarówno dla siebie, jak i dla innych ludzi, od których zależy twoje własne i ich przetrwanie. Czasem jednak ta siła jest przyczyną straszliwych błędów. Podczas jednego polowania, wraz z dwójką towarzyszy zaszliśmy na tereny łowieckie lodowego smoka, Veklivarixa. Bestia wyczuła nas zapach i zaatakowała. Ucieczka nie miała sensu, więc stanęliśmy do walki. Moi dwaj towarzysze polegli, zaś ja raniłem smoka w jego oko. Choć byłem ciężko ranny, smok zostawił mnie i uciekł. Kiedy wracam wspomnieniami do tamtej chwili, wciąż nachodzi mnie myśl, że byłoby lepiej, gdybym był słabszy. Byłoby lepiej, gdybym nie podjął walki i poległ wraz z moimi towarzyszami. Smok nie zostawił mnie przy życiu, ponieważ pozbawiłem go oka. To była dla niego ogromna zniewaga, za którą postanowił się zemścić, a mścił się straszliwie. Oszczędził mnie tylko po to, bym doznał jak największego bólu i cierpienia. Zaczął od zniszczenia mojej wioski. Nie zniszczył jej jednak w jednej chwili. Nie... Veklivarix był podstępną i mściwą bestią. Krył się w śniegu, nieustannie mnie obserwując. Potem okrutnie zabijał każdą osobę, z którą rozmawiałem. Był niezwykle sprytny i nieuchwytny. Uderzał wraz z lawiną i śnieżycami, zawsze zapewniając sobie przewagę i drogę na ucieczkę. Kiedy opowiedziałem w wiosce o Veklivarixie, nasza starszyzna uznała, że należy zapolować na odrażającą bestię. Myśleliśmy, że będziemy wystarczająco silni, by tego dokonać. Nie doceniliśmy jednak smoka, który okazał się być prawdziwym potworem. Znał Lodowy Odmęt o wiele lepiej, niż ktokolwiek z nas zdołałby kiedykolwiek poznać. To on był prawdziwym myśliwym. Kiedy ruszyliśmy na pierwsze polowanie na smoka, ten zakradł się do naszej wioski. Wpierw zabił połowę dzieci, wzbudzając w nas popychający do nierozsądku gniew. Wykorzystywał każdy nasz błąd, zostawiając po sobie ślady, które prowadziły naszych myśliwych w jego kolejne pułapki. Ci, których dzieci smok oszczędził, chcieli zaprzestać polowań, lecz ci, którzy je utracili, wiedzieli, że smokowi nie można odpuścić. Tym sposobem Veklivarix doprowadził naszych łowców do szaleństwa, iż doszło nawet do tego, że zaczęliśmy walczyć między sobą. Powolny podstęp był główną bronią smoka i nie wątpię, iż czerpał on ogromną satysfakcję, kiedy swym jednym okiem obserwował swoje dzieło. Z każdym dniem było coraz gorzej, więc... Kiedy już prawie nic nie zostało z naszej wioski, postanowiłem odejść na południe. Chciałem przygotować się do walki ze smokiem, lecz nie wiedziałem, że Veklivarix cały czas podążał moim śladem... Niszcząc kolejne wioski sprawiał, iż to właśnie ja czułem się winny ich zniszczeniu. Gdziekolwiek nie próbowałbym uciec, tam smok siał zniszczenie. Przestałem więc uciekać i ponownie zapolowałem na smoka. To jednak było jeszcze gorsze... Smok unikał starcia ze mną, wzbudzając we mnie coraz większe poczucie bezradności. Niemalże na każdym kroku spotykałem jego kolejne ofiary. Zostawiał mi je, bym nigdy nie mógł o nim zapomnieć. Smok niszczył wszystko co miałem i wszystko, co kiedykolwiek mógłbym mieć. W końcu jednak zdołałem odnaleźć słabość Veklivarixa, zupełnym przypadkiem, kiedy to zdecydowałem się zakończyć moje życie. Czułem, że smocza zguba za mną podąża, że to ja jestem jej winien. Pomyślałem, że gdybym skończył z sobą, skończyłbym z terrorem Veklivarixa. Smok pewnie pomyślał tak samo, gdyż nie pozwolił mi skonać. Uleczył mnie swoją magią i uwięził w swej jaskini. Zauważyłem w niej, że Veklivarix nie ma tam żadnych skarbów. Miał tylko mnie i swoją chorą żądzę zemsty. Swoimi czynami próbował możliwie najbardziej mnie upodlić, co właśnie stało się jego słabością. Kiedy doszedłem do siebie, będąc w jaskini Veklivarixa, po raz drugi w życiu znalazłem się w sytuacji, kiedy byłem na tyle blisko, by stoczyć z nim walkę. Nie zmarnowałem tej okazji. Kiedy Veklivarix konał, próbował się śmiać, że to nie on pozbawił mnie wszystkiego. Twierdził, że on był wszystkim, co mi zostało, lecz był w błędzie. Nie zależało mi na tym, by go z tego błędu wyprowadzać. Po prostu zakończyłem jego żywot i po raz pierwszy w życiu poczułem się prawdziwie wolny. Może rzeczywiście, nic mi nie zostało, ale miałem jeszcze wszystko do zyskania. Zawędrowałem na południe, gdzie postanowiłem, że dalej będę zwalczał smoki. Nie wiedziałem jednak, że parszywi południowcy ochraniają te podłe bestie. Udało mi się ubić trzy smoki, a potem stałem się poszukiwanym przestępcą. Wpadłem w zasadzkę, w której niemalże straciłem życie. Z granicy między życiem, a śmiercią, wyciągnął mnie sam Gordon. I to on mnie tutaj przyprowadził. Takim właśnie sposobem Smoczy Zabójca wszystko utracił, stając się wojownikiem Neavry, gdzie zyskał zupełnie nowe życie.

- Ależ żeś się rozgadał - mówi żartobliwie Leinteth. - Słońce naprawdę musiało ci w tyłek przygrzać.

Mateo zaczyna się głośno śmiać ze słów Leintetha. 

- Chędożony południowiec! Sam chciałeś słuchać tej dramatycznej historyjki. 

- Tak i cieszę się, że ją usłyszałem - oznajmia Leinteth. 

- Wielu wojowników Neavry ma za sobą podobne przeżycia. Czasem nawet o wiele gorsze - odpowiada Mateo. - Staną do walki, bo w większości mają już i tak dość swojego życia i karmienia się nadzieją, że coś może być lepiej. Walka, to jedyne, co im zostało. Tak jak ja, tak i oni nie powinni czuć żalu za twoje błędy. Nie będą cię obwiniać, że pokazałeś im prawdę o Krekinosie. W głębi serca przeczuwam, że nawet się cieszą, że jest on taki, a nie inni.

- Myślę, że lud Neavry zasługuje na coś lepszego - mówi Leinteth. 

- Ja zaś myślę, że zyskał wszystko, czego potrzebował, by zachować siłę i godność - stwierdza Mateo. - Ta cała władza, chciwość, dobrobyt, światy idealne i inne pierdoły, czynią ludzi miękkimi, zaś kiedy człowiek przestaje być hartowaną stalą i staje się miękką gliną, to ma tendencję do ukształtowania się w gówno. Zaś my, wierzę w to, jesteśmy kimś znacznie więcej. 

Tym razem Leinteth zaczyna się śmiać. Słowa Matea podnoszą na duchu zmartwionego bohatera i odganiają wiele z jego wątpliwości. Może nie wszystko, co Leinteth uczynił w życiu było złe? Może wciąż jeszcze ma szanse, by naprawić swoje błędy i uczynić świat nieco lepszym. Nie dokona jednak tego siedząc i żałując. Wie, że musi dalej walczyć.

Wstaje świt, zwiastujący zbliżającą się godzinę walki. Wojownicy, gotowi do starcia, zbierają się na placu przed świątynią. Witają Leintetha, już nie jako wybrańca Neavry, lecz jak jednego z wojowników. Traktują go, jakby był jednym z nich. Ich postawa i nastawienie do walki cieszy Leintetha. Choć wojowników jest niewielu, to są oni pewni swego. Sprawiają wrażenie takich, co wiedzą, o co przychodzi im walczyć. 

Po chwili za przewodnictwem Gordona wojownicy wkraczają do świątyni i kolejno przechodzą przez portal, prowadzący do świata Krekinosa. Leinteth jeszcze raz spogląda w stronę wschodzącego słońca, zastanawiając się, czy widzi je po raz ostatni. Gdyby tak miało być, chciałby zapamiętać jego widok, aż do ostatniej chwili. Wypala w swojej pamięci obraz jaśniejących promieni, rozlewających się na piękną, zieloną dolinę Neavry, po czym wkracza do ciemnej, chłodnej świątyni, kierując swoje kroki w stronę złocistego portalu. 

Iskry ZagładyDove le storie prendono vita. Scoprilo ora