Rozdział Piąty 1/5

15 3 9
                                    

Bohaterstwo jest ziarnem, dla którego glebą jest serce, a waleczność nawozem


Potężny wiatr z zachodu przemyka przez Pelerav, zatrzaskując niedomknięte okiennice i zrywając ze sznurków nieprzypięte pranie. Wraz z mokrą bielizną wicher niesie ze sobą wiry kolorowych liści oraz cienkie, ledwo widoczne pajęczyny. Chmury piasku i kurzu wzbijają się w powietrze na powoli budzących się do życia ulicach i alejkach. Na horyzoncie wschodzi słońce. Jego promienie padają na twarz młodzieńca, stojącego na szczycie dachu, jednego z najwyższych domów w mieście. Wiatr rozwiewa jego jasne, nierówno ścięte włosy, w niektórych miejscach krótkich na pół cala, w innych tak długich, iż mogłyby mu sięgać aż do łopatek. Wiatr nagle zmienia kierunek i zarzuca młodzieńcowi włosy na twarz, wpychając mu je do oczu, nosa i ust. Chłopak pozostaje niezachwiany w swej postawie i szybkim, pewnym ruchem odgarnia włosy na tył głowy. Drugą rękę trzyma opartą o biodro, prezentując się dumnie wschodzącemu słońcu. Wiatr miota prawą klapą jego jasnobrązowej, skórzanej kurtki. Miota również jasnoczerwoną chustą, luźno zawiązaną na szyi młodzieńca. Za jego plecami można dostrzec wielki, obusieczny miecz z ostrzem prawie tak długim, jak chłopak jest wysoki. W szerokim, prostym, ciemnoszarym ostrzu znajduje się niewielki, błyszczący błękitnym blaskiem kryształ.

Niektóre osoby, wędrujące uliczkami Pelerav uśmiechają się na widok młodzieńca. Na chwilę zatracają się w myślach, że sami chcieliby jak on stanąć na dachu, by wypatrywać wschodu słońca, lecz nie mają na to czasu. Po chwili ich myśli skupiają się na codziennych obowiązkach i ci ludzie szybko zapominają o chłopaku, dumnie wpatrującemu się we wschodzące słońce. Inni ludzie spoglądają na niego z pogardą i mamroczą cicho, że to głupiec, szaleniec, jeden z tych, co żyją tylko na pokaz. Spoglądając w górę spluwają sobie na brody i odchodzą z ponurym nastawieniem wobec rozpoczynającego się dnia. Wielu ludzi jednak nawet nie zauważa młodzieńca. Zajęci życiem codziennym nie mają czasu, żeby się przejmować tym, co się wokół nich dzieje.

- I oto nadchodzi! – mówi wyniośle młodzieniec. – Kolejny wspaniały dzień, pełen kolejnych wspaniałych przygód! Powitać go należy rzecz jasna właściwym mu i należnym heroicznym wyczynem! Tak więc do dzieła Hektorze! Zasłuż sobie dzisiaj na przydomek Wspaniałego!

Hektor, bo tak też nazywa się ten wysoki chłopak, zaciska przed twarzą pięść, zbierając w sobie całą swą determinację. W oddali zauważa, wypatrywany przez niego oddział kapitana Vultenko. Towarzyszący mu czterej strażnicy prowadzą między sobą związanego, pobitego chłopaka. Uliczną sierotę, miejskiego złodziejaszka, młodego Izbera.

- Trzymaj się młody, wsparcie nadchodzi! – woła Hektor, po czym mimowolnie spogląda w dół. Widok z czteropiętrowego budynku, przypomina mu o jego lęku wysokości. Hektora momentalnie ogarniają zawroty głowy oraz nieprzyjemne drgawki. – N-n-niedobrze, jest bardzo niedobrze.

Hektor na czworaka staje na spadzistym dachu. Powolnymi, sunącymi kroczkami zmierza ku krawędzi. Nagle kafelki pod Hektorem odrywają się od dachu, przyspieszając gwałtownie podróż chłopaka w dół. Sprawnemu młodzieńcowi udaje się tuż przed upadkiem, uchwycić jedną ręką rynny.

- Uch... AGHR! – westchnienie ulgi zostaje przerwane okrzykiem przerażenia, gdy Hektor spogląda w dół. Ziemia jakby sama zaczyna się od niego oddalać.

Wtem uwagę Hektora odwraca dziwny trzask. Młodzieniec spogląda w górę i zauważa, że rynna której się trzyma powoli odczepia się od budynku.

- Wspominałem już o tym, że jest niedobrze? - Hektor sam sobie zadaje pytanie w momencie gdy rynna odrywa się kawałek po kawałku, zrzucając Hektora na niższy dach, z którego młodzieniec spada na płachtę straganu, strącając go na głowę sprzedawcy.

Iskry ZagładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz