Rozdział Jedenasty 4/4

9 2 6
                                    

Słońce całkowicie ustępuje miejsca księżycom, kiedy Nes, Hektor, Herd i Eric stają przed zamkniętą zardzewiałą bramą, stojącą na drodze do znajdującej się na wzgórzu posiadłości. Dwupiętrowy dwór wygląda na opuszczony i zaniedbany. Na środku podwórza znajduje się wyschnięta fontanna. Wokół nie ma żadnych śladów roślin, poza jednym, wyschniętym drzewem.

- Nie wygląda na to, żeby ktoś miał tu być – stwierdza Hektor, po czym zwinnie wspina się na bramę, która od jego ciężaru zaczyna się hałaśliwie trząść. Po kilku sekundach Hektor ląduje po drugiej stronie, gdzie czekają już na niego Nes, Herd i Eric. – Jak wy to zrobiliście?

- Wystarczyło przejść bokiem – odpowiada Nes. – Ogrodzenia prawie tutaj nie ma.

- Rzeczywiście... - stwierdza Hektor.

Nagle jego uwagę przyciąga światło w jednym z okien. Przemieszcza się do drugiego okna i powoli zmierza w kierunku drzwi.

- Ktoś chyba jednak tutaj mieszka.

- Upiory? – pyta przerażony Eric.

- Upiory nie zapalają światła – odpowiada spokojnie Nes. – Przynajmniej normalne upiory tego nie robią.

- Kto tam?! – rozbrzmiewa ochrypłe, głośne wołanie zza drzwi posiadłości.

- Eee... Ja miałem pukać – mówi Hektor.

- Pilnuję tyłów – deklaruje Herd.

- Eric, ty mówisz – oznajmia Nes.

- Czemu ja?! – pyta skonfundowany chłopiec.

- Tak wypadło – oznajmia Hektor. – I tak nakazuje prawo naturalne. Kto mówi ostatni...

- Musi przemówić jako pierwszy – Nes kończy sentencję. – Masz zresztą doskonałą okazję, aby wykazać się teraz odwagą i bohaterstwem, jak przystało na dzielnego herosa twojego wzrostu.

- Nic o takich zasadach nie wiedziałem. To niesprawiedliwe!

- Sprawiedliwość jest dla mięczaków – odpowiadają jednocześnie Nes, Hektor oraz Herd.

Młody Eric szybko sobie uświadamia, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Cicho wzdycha, bierze głęboki wdech, zbierając w sobie całą swoją odwagę i powoli rusza w stronę drzwi do posiadłości. Cicho kaszle w pięść, po czym z zestresowaniem zaczesuje dłonią włosy do tyłu.

- Bo my tego... Przyszliśmy tu w sprawie ruin Krowag i myśleliśmy, że coś tutaj się, no... Się o nich czegoś dowiemy?

- Szaleńczy wrzask za trzy... Dwa... Jeden... - mówi Hektor.

Cisza, przerywana kruczym krakaniem.

- Chyba nie trafiłeś – stwierdza Nes.

Za drzwiami rozbrzmiewają odgłosy przekręcanego zamka, zdejmowania blokad i brzdęk łańcuchów. Eric głośno przełykając ślinę cofa się w kierunku Nes, Hektora i Herda. Po chwili drzwi domostwa otwierają się ze zgrzytem. W progu staje stary, łysy, zgarbiony mężczyzna, unoszący na wysokość swojej głowy lampę z żółtą świecą. Jej płomień rozświetla paskudnie pomarszczoną, pełną bruzd i plam twarz starca. Długi, krzywy nos rzuca cień na niewielkie lewe oko. Światło świecy błyszczy jasno na prawym oku, wielkim i całym czarnym.

Na widok okropnego starca, Eric odruchowo sięga po krótki mieczyk. Herd szybko chwyta go za ramię i cofa za siebie.

- Dzieciaki?! – pyta starzec. – Durnych zabaw wam się zachciało?! Poszli won!

- Dokładnie staruszku – mówi entuzjastycznie Hektor. – Jesteśmy tu przez wzgląd na durną zabawę i powinieneś wiedzieć, że masz przed sobą największego durnia, znanego Artiji. Herdzik, przedstaw się.

Iskry ZagładyWhere stories live. Discover now