TWENTY TWO

13.9K 463 15
                                    

Zostało tylko dwa dni do świąt. Nie chciałam ich, ponieważ musiałam spędzić je w Nowym Jorku. Tamtego dnia, po wyjściu od lekarza poszliśmy do Freddy'ego. Opowiedziałam im o dziwnym zachowaniu Scarlett. Nie przejęli się, mówiąc że pewnie chce mnie tylko upokorzyć. Przyznałam im rację i nie zaprzątałam sobie tym głowy.

- Naprawdę musisz wyjeżdżać?- zapytała Cassie, która pomagała mi się spakować na dzisiejszy lot w tamtą stronę.

- To tylko do trzeciego stycznia. Będę dzwonić codziennie, a wy macie zająć się domem.- powiedziałam i pokazałam palcem. Dziewczyna się uśmiechnęła.

- Co jeśli Scarlett znowu do ciebie przyjdzie i jej wybaczysz?- zapytała po chwili smutnym tonem. Uśmiechnęłam się zdziwona.

- Nawet jeśli to i tak wy jesteście moimi prawdziwymi przyjaciółmi. To wy wspieraliście mnie przez te wszystkie miesiące, gdy nie miałam nikogo. Ty i Freddy, nie żadna Scarlett czy kto inny.- powiedziałam na co Cassie mocno mnie przytuliła. Odwzajmniłam uścisk.

Po kilku godzinach przygotowań byłam gotowa. Zamówiłam taksówkę i zeszłam na dół. Miły taksówkarz złożył wózek i włożył do bagażnika, a ja zapięłam Harry'ego w nosidełku i włożyłam do Taxi.

- Będę tęsknić.- powiedziałam i ją przytuliłam.

- Dzwonił codziennie. O każdej porze dnia i nocy. Jeden zły telefon i przylatuje po ciebie helikopterem.- zażartowała Cassie. Zaczęłam się śmiać do czego przyłączyła się po chwili dziewczyna.

- To do stycznia!- krzyknęłam.

- Pozdrów Mike'a!- Odkrzyknęła, a ja zamknęłam okno i jej pomachałam.
Spojrzałam na szczęśliwą twarzyczkę synka. Od razu zrobiło mi się wesoło i miło na sercu. Pocałowałam go w malutkie czółko, a on złapał mnie za mały palec. Jego czarne oczka wpatrywały się we mnie z wesołymi iskierkami w oczach. Pogłaskałam go po policzku i zaczęłam wpatrywać się w wieżowce za oknem.

Gdy byliśmy już w samolocie Położyłam nosidełko z Harrym na fotelu obok okna. Zasnął w połowie drogi, więc nie chciałam go budzić. Przykryłam go kocykiem i oparłam się fotel.

Po kilkunastu godzinach byliśmy na lotnisku w Nowym Jorku. Z tamtąd odebrała nas ciotka. Nic nie mówiła całą drogę. Gdy tylko przkeroczyłam próg domu przybiegł do mnie Mike.

- Kylie!- krzyknął mój już szesnastoletni brat. Nie widać tego po nim. Od zawsze był niskim i cherlawy, ale kondycji fizycznej pozazdrościć mu może nie jeden sportowiec.

- Co tam, Brachol?- zapytałam ściągając kurtkę. Położyłam małego na ziemii.

- Pomóc Ci w czymś?- zapytał, aż mnie zdziwił.

- Od kiedy ty chcesz mi pomóc?- zapytałam zdezorientowana i rozbawiona. On tylko wywrócił oczami.

- Jak chcesz to możesz pomóc Alice z walizkami.- odpowiedziałam, a on poszedł po resztę rzeczy. Zmęczona udałam się z synkiem do mojego, starego pokoju. Rozłożyłam małe łóżeczko, które przyniósł mi brat.
Ostrożnie wzięłam małego na ręce i włożyłam. Nadal spał. Dla takiego małego dziecka to była męcząca podróż.

- Jak coś jestem u siebie.- powiedział i znikł w swoim pokoju. Zaczęłam się rozglądać po starym pokoju. Nic się tutaj nie zmieniło. Wyciągnęłam z jednej walizki piżamę i poszłam pod prysznic. Potem zrobiłam małemu mleko i wróciłam do pokoju. Położyłam butelkę na komodzie obok łóżeczka. Mały spał jak nigdy. Nic go nie ruszyło.

- Może nie będzie tak źle, syneczku.- powiedziałam do niego, ale raczej do siebie nadal glaszcząc go po główce...

Dobry... wieczór! xD 👌
Przepraszam za takie opóźnienie. Wiecie, szkoła i te sprawy. Miałam jeszcze kłopoty z taką jedną... szkoda pisać.

Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Napiszcie co o nim sądzicie, bo ostatnio mało z Was "ujawnia" swoją aktywność. Wystarczy zwykły komentarz "next", żebym wiedziała że ktoś to czyta.

Pozdrawiam cieplutko
Pandziorka89

PS. Dziękuję za prawie 3k wyświetleń! Bardzo mi z tego powodu miło i dodaje motywacji do dalszego rozwijania się.

He's Your SonOnde histórias criam vida. Descubra agora