One week later
Rano obudziły mnie promienie słoneczne wpadające przez niezasłonięte okno. Na telefonie sprawdziłam godzinę:
6:50
Wyświetliło mi się także, że dostałam kilka wiadomości na messengerze, między innymi od przyjaciółki.
Lizzy: Umieram i zostaję w domciu😭😭😭
Ja: Kupię Ci czekoladę, pianki i lody. Po szkole wpadam na nocke.
Lizzy: I okej 😋😋
Ja: Ja muszę iść do szkoły, więc papa czerwony tamponie
Lizzy: Nara kochanie
Zaczęłam się głośno śmiać sama z siebie. Z wielkim bananem na twarzy przeszłam do garderoby, gdzie wybrałam beżową spódniczkę, oraz burą koszulkę z odkrytymi ramionami i dekoltem w serek. Buty, które wybrałam to czarne sandałki z paskiem powyżej kostki. W łazience przebrałam się i zrobiłam delikatny, dzienny makijaż makijaż. Gotowa "wstąpiłam" do pokoju po torebkę z książkami i zeszłam na parter.
-Mamo, jak będziesz wracać z pracy to kup proszę czekoladę, pianki i lody karmelowe. Wszystko najlepiej największe jakie jest w sklepie.- powiedziałam, siadając przy wyspie kuchennej.
-Buu!- usłyszałam za sobą. Pisnęłam i spadłam z krzesła, odruchowo łapiąc za zawartość swojej torby.
-Marcus! Ty idioto!- wrzasnęłam, popychając chłopaka na podłogę.
-Diana! Schowaj broń!- krzyknął tata ze śmiechem. Schowałam więc pistolet do torebki i usiadłam ponownie na krzesełku barowym.
-Co tu robisz?- spytałam przyjaciela mojego brata, nalewając sobie jogurtu do plastikowej miseczki.
-Przyjechałem wziąć Maison'a do szkoły.- powiedział i zabrał MÓJ jogurt z owocami. Spojrzałam na czarnowłosego spod byka, a ten przestraszony odłożył moje śniadanie na stół. Uśmiechnęłam się i zabrałam za jedzenie.
-To odrazu pojadę z wami.- odpowiedziałam z pełną buzią borówek.
-Ale my jedziemy jeszcze po chłopaków...- zaczął Maison, drapiąc się po karku i siadając na sofie obok taty.
-Noi?- spytała mama.
-Najwyżej usiądzie na czyiś kolanach.- dodała odrazu. Tata wyłonił swoją twarz zza codziennej gazety i spojrzał na mamę przez barek.
-No ty chyba sobie żartujesz.- powiedział z wyczuwalnym zdenerwowaniem w głosie.
-Dokładnie panie Luris.- powiedział Marcus, kiwając potwierdzająco głową, a kosmyki jego włosów pospadały na opaloną twarz.
-Jak już, to chłopaki będą siedzieć sobie na kolanach, aniżeli moja Diana. Córuś, pojedź sama. Nie będą Ci jacyś gówniarze przeszkadzać.-mruknął ojciec. Ja i mama się zaśmiałyśmy, a męska część towarzystwa udała obrażonych. Dzieci...
-Ale tato! My jesteśmy starsi!- krzyknął Maison, zakładając ręke na rękę jak mała, obrażona dziewczynka.
-Umysłowo jesteście dalej w podstawówce.- zaśmiałam się.
-Córuś, nie przesadzaj. W przedszkolu.- zaśmiałam się głośniej na słowa mamy i puściłam oczko "przedszkolakom".
-Lećcie do szkoły bo się spóźnicie!- krzyknęła mama z kuchni.
-Nie zapomnij kupić tych rzeczy o które Cię prosiłam!- krzyknęłam, biorąc torebkę z schodów. Z wieszaka zabrałam swoją cienką kurtkę i wyszłam za drzwi, nie zamykając ich za sobą.
-Nie zapomnę.- powiedziała mama, dalej się śmiejąc z słów taty.
-Idę dzisiaj na noc do Lizzy.- poinformowałam swojego brata.
-Dobrze, ale uważaj na Louis'a. Wiesz bardzo dobrze, że jest czasem nieobliczalny...- powiedział Maison i pocałował mnie czule w czoło.
Po krótkim pożegnaniu się z nim, wsiadłam do swojego czarnego Bugatti Veyron i ruszyłam, oczywiście przyciągając wzrok zazdrosnych sąsiadów. Tym razem, droga zajęła mi dziesięć minut dłużej, bo głupim światłom zachciało się popsuć. Przejechałabym mimo wszystko normalnie, jednak dookoła było za dużo psów, a ja nie chcę spóźnić się na sprawdzian z matematyki. To już siódmy w tym miesiącu, ale tak bywa, kiedy jest się na profilu politechnicznym.
CZYTASZ
Księżniczka innego świata (1,2)
Randomokładka zrobiona przez @Pocket_Fray09 ❤️ (Skończone, w trakcie korekty) Nazywam się Diana Luris, mam siedemnaście lat. Jestem córką właściciela największej firmy ochroniarskiej i właścicielki korporacji. Mam blond włosy, czarne jak węgle oczy. Jeste...