Prolog

3.9K 206 33
                                    

Miasteczko Sover z wysokości wyglądało niewinnie, niemal uroczo. Praktycznie nie chronione, otaczał go zniszczony kamienny mur. Z łatwością dałoby się tam wśliznąć niepostrzeżenie, gorzej byłoby później. Mieszkańcy znali się jak łyse konie a obcych nie lubili chyba że byli handlarzami z innych miast. Tylko dwa budynki wykonane były z kamienia, kościół Jedynego oraz wartownia która została zamieniona na spichlerz. Reszta wykonana była z drewna. Sover otaczał las który stał się wrogi nawet dla jego mieszkańców. Wszystko to przez łowców należących do kościoła. Zniszczyli to co budowane było przez lata a balas zerwał się ze sznurka i nie wiadomo gdzie się podział.

-Naciesz się tym widokiem. -Odwróciłem głowę w stronę starszego mężczyzny. Siedział nagi przywiązany do drzewa. Na moje oko wyglądał ni mniej ni więcej jak na pięćdziesiąt lat, dobrze wiedziałem że miał więcej. Ścigał mojego dziada, mojego ojca a teraz mnie i mojego brata, aż w końcu to zwierzyna zaczęła polować. Podszedłem do niego, wyciągnąłem spod płaszcza butelkę z alkoholem i napiłem się kilka łyków.

-Myślisz że tak mnie złamiesz bestio?! -Warknął wściekle plując przy tym tak mocno że wydawać się mogło że zaraz wyleci jego szczęka. Spróbował wyswobodzić się lecz była to robota głupiego. Nigdy nie pozwoliłem by jakakolwiek zwierzyna mi uciekła a zwłaszcza taka na której śmierci bardzo mi zależało. -Moja śmierć nic ci nie da kundlu! Tylko sprowadzisz na siebie.. -nie chciało mi się słuchać jego krzyków i wyzwisk. Gdy miał usta szeroko otwarte włożyłem do nich butelkę i wylałem do niej pozostałości alkoholu. Zaczął się dławić co tylko mnie rozśmieszyło. -Lepiej.. mnie zabij teraz -wysapał kiedy skończył się dławić. -inaczej.. inaczej Cię zabije kundlu. -Mój śmiech musiał go przerazić gdyż wyglądał jakby właśnie usłyszał to czego najbardziej w życiu się bał.

-Nie zamierzam Cię zabijać. Spokojnie na pewno dzisiaj umrzesz -dodałem szybko by mnie źle nie zrozumiał. -ale to nie ja zadam ostateczny cios. Chce żebyś umarł tak jak na to zasłużyłeś. Goły, obsrany, pozbawiony wszelkiej godności, w śniegu podczas dzisiejszej pełni. Z myślą o tym że od jutra zaczynam polowanie, nie na łowców z twojego kręgu.. ale na twoich bliskich. Twoje dzieci i dzieci twoich dzieci. Zabije każdego tak jak ty zabiłeś mojego dziada i brata. -Nie zareagowałem kiedy starszy próbował się na mnie rzucić, ostatni akt, próba uratowania swoich bliskich i ten odrażający widok strachu w jego oczach. Strachu nie o swój los tylko bliskich których nie będzie mógł uratować. Nie ważne jak mocno się rzucał, nie mógł rozerwać lin.

Odszedłem zostawiając mężczyznę samego przeklinającego mnie we wszystkich znanych mu językach. Nie zamierzałem dotrzymać swojej groźby, chciałem jedynie by ostatnie chwile swojego życia spędził najgorzej jak tylko mógł. Wyobrażając sobie śmierć swoich bliskich. Choć jakbym to ja wybierał, umarłby gorzej niż mój brat.. tylko ze względu na jego ostatnią prośbę łowca kończy właśnie tak.

Na szczęście przy mojej jaskini nie słyszałem go, mogłem w spokoju przygotować się na długą i męczącą pełnie bez żadnego towarzysza. Nim wszedłem do środka poczułem dziwną woń. Przyjemna i należąca do kobiety. Nie musiałem się długo wysilać by znaleźć intruza, stała nieruchomo za jednym stalagmitem. Prawdopodobnie czekała na idealną okazję do ucieczki. Nie zamierzałem jej tego ułatwiać, dawno nie miałem towarzystwa płci pięknej. Usiadłem obok wcześniej przygotowanego paleniska, obok leżał wcześniej upolowany zając, dorzuciłem kilka suchych drewien i zacząłem rozpalać.

-Nie musisz się skradać. -Obejrzałem się. Wyglądała przepięknie. Duże czerwone usta, wielkie niebieskie oczy biły chłodem... może nie były aż tak zimne i dzikie jak moje, ale miały coś w sobie, mały drobny nos a spod czapki wydostawało się kilka jasnych niczym zboże loków. Była odrobine do niej podoba... tylko odrobine. Nosiła grube futro a dzięki paskowi mogłem z łatwością ocenić jak wygląda pod spodem. Okrągła tam gdzie trzeba, tak jak lubię. -Poczęstuj się. -wskazałem na zająca trzymanego nad ogniem. Nie wiedziała co zrobić aż w końcu podeszła. -Co robisz w mojej jaskini pani? -Spytałem choć dobrze znałem odpowiedź. Usłyszałem ją kiedy do mnie podchodziła. Zawartość kieszeni świadczyła o tym że zabrała część wartościowych przedmiotów które tutaj chowałem.

-Zgubiłam się w lesie i.. szukałam.. noclegu. Przepraszam panie.. nie wiedziałam że.. ktoś korzysta z tego miejsca. -Spuściła wzrok, gdybym nie potrafił wyczuć że kłamie pewnie bym się na to nabrał. Dotknąłem delikatnie jej policzka, chciałem zagrać w grę którą zaczęła. Na wszystkie wilki dlaczego musi być w moim typie? Zauważyłem błysk w jej oczach, większość mężczyzn zapewne pomyślałoby że podoba jej się ta drobna pieszczota, lecz ja wiedziałem co jej się tak naprawdę spodobało. Sygnet który nosiłem. Był naprawdę dobrze wykonany i można by pomyśleć że jest bardzo cenny. Jednak to był szmelc wykonany ze zwykłego żelaza. Jedyną wartość jaką miał to sentymentalną.

-Możesz tu przenocować. -Mruknąłem cicho przybliżając się do niej. Wyglądała na zadowoloną, jakby właśnie tego ode mnie oczekiwała. Położyła dłoń na moim kolanie i powoli ją przesuwała w kierunku mojego krocza. Obserwowałem z zaciekawieniem do czego dojdzie, nie chwyciła mnie. Odsunęła rękę jak poparzona, spojrzała mi w oczy by odwrócić wzrok i udać przerażoną dziewczynę.

-Wybacz panie.. ale to niegodne. -Wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Po chwili zrozumiałem co się właśnie stało.

-To było świetne. -Powiedziałem to tak głośno by kobieta przyśpieszyła kroku, nie zdążyła wyjść. Złapałem ją i przygwoździłem do ściany. Głośny, nieprzyjemny pisk wydobył się z jej ust. Spojrzałem w jej oczy, wciąż chłodne. Zdradzały wszystko, była opanowana i spokojna co całkowicie było sprzeczne z jej zachowaniem. -Musisz nauczyć się lepiej udawać. -Kątem oka dostrzegłem ostry przedmiot który trzymała w dłoni, w ostatniej chwili złapałem za ostrze nim wbiła mi go w udo. Wyrwałem go przecinając sobie całą dłoń i rzuciłem go w stronę ogniska.

-Nawet nie próbuj. -Wysyczała przez zęby ukazując swoją drugą twarz. Zignorowałem ją, włożyłem dłoń do pierwszej kieszeni gdy nie znalazłem tego czego chciałem przeszukałem drugą. Pokazałem jej sygnet który zwinęła mi podczas dotykania mojego uda.

-Naprawdę wspaniałe umiejętności. -Pochwaliłem ją. Gdyby ten sygnet nic dla mnie nie znaczył nawet bym się nie zorientował. Puściłem ją, nie była mi już do niczego potrzebna a kosztowności które zabrała były dla mnie niczym więcej niż zwykłymi błyskotkami.

-Puszczasz mnie?! -Nie wiem czy w jej głosie wyczułem ulgę czy zawiedzenie.

-Nie potrzebuje tych śmieci. Chcesz to je sobie weź. -Wróciłem do ogniska. Czułem jej wzrok na sobie ale też słyszałem jej kroki. Zbliżała się do wyjścia. Chyba była po prostu zdziwiona moim zachowaniem i upewniała się że nagle nie zmienię zdania. Spojrzałem na skrzynie znajdującą się obok futer na których spałem. -Ale możesz też zostać i zabrać coś jeszcze. -Odwróciłem się w jej stronę, wyglądała na zaciekawioną. Udało mi się opanować, chciwość była nieodłączną cechą tego głupiego gatunku. I zamierzałem to wykorzystać. Na szyi nosiłem klucz, otworzyłem nim skrzynie i pokazałem zawartość. -Może być twoje.. o ile spędzisz ze mną dzisiejszą peł.. noc. -Uśmiechnąłem się do niej zalotnie. -Wybór należy do ciebie. -Wróciłem do ogniska zostawiając kobietę pozwalając jej zdecydować.

~~~~~~

Obudziłem się z samego rana. Kobieta leżała na moim boku, cała wycieńczona po dosyć długiej nocy. Jej słodkawy zapach gdzieś znikł, zastąpił go mój. Nawet człowiek powinien wyczuć dlaczego tak pachnie. Zerknąłem jeszcze raz na jej piękne, zadbane ciało. Korciło zabawić się jeszcze raz lecz nie było na to czasu.

Ubrałem się jak najszybciej i wyszedłem z jaskini zostawiając śpiącą kobietę samą. Tak jak obiecałem wszystkie kosztowności są jej, a jak uda jej się je wszystkie znieść to nie był akurat mój problem. Poszedłem w miejsce w którym zostawiłem łowce, chciałem się upewnić że skonał.

Do połowy zasypany był śniegiem. Cały siny i śmierdzący fekaliami. Rozciąłem sznur którym go spętałem. Wiedziałem że i tak zostaną widoczne ślady na tym bladym ciele, zawsze była nadzieja że znajdą go dopiero jak nadejdzie wiosna.

Ruszyłem w kierunku swojej rodzinnej osady, mogłem w końcu odpocząć. Odwróciłem się by ostatni raz spojrzeć z satysfakcją na zwłoki oprawcy mojej rodziny. W końcu odzyskałem spokój ducha, odzyskałem swoje życie.

Tej pełni jedno życie się skończyło a drugie zaczęło.

Mieszaniec |ABO|Where stories live. Discover now