R 8. XLVI

1.3K 163 14
                                    

Nim się zorientowałem był już wieczór. Przez cały dzień latałem po mieszkaniu jakby mnie coś goniło. Zrobiłem obiad, wysprzątałem cały dom oraz wyprałem rzeczy w których ratowaliśmy profesora. Były całe przemoczone od śniegu, a dzięki Rylandowi, który wrzucił je do szafy, reszta ciuchów która miała z nimi kontakt również nadawała się do prania. Mogłem pomyśleć wcześniej.. albo dać mu rzeczy do łap i kazać mu je wyprać. Stałbym nad nim jak kat i przyglądałbym się czy dobrze wszystko robi. Zrobię tak następnym razem, w końcu się nauczy, a jak nie, to przynajmniej nie ja będę musiał prać. Natomiast Gburek ogarnął całe podwórze, co prawda śnieg wciąż sypał jak szalony, ale przynajmniej odblokował ścieżkę prowadzącą do bramy oraz zwierząt. Tak jak myślał, nie musiał w ogóle sprawdzać czy nie zostawił jakiś śladów. Śnieg zasypywał te które tworzył obecnie, więc nie było szans by wczorajsze przetrwały. 

Tak jak przewidział Ran, dopiero późnym wieczorem wrócił do domu, a wraz z nim profesor. Wyglądał już znacznie lepiej. Umyty, obandażowany oraz w ciepłych ubraniach. Odegraliśmy krótkie przedstawienie na samym początku, musieliśmy. W końcu trzeba było zachować pozory, że dopiero teraz się spotkaliśmy. Zanim przeszliśmy do wypytywania siebie nawzajem to ciotka Rylanda zagoniła wszystkich do stołu. Zjedliśmy ciepły posiłek przy którym mówiliśmy o wszystkim byleby nie o łowcach. Jak wszystko znikło z talerzy Ran wyciągnął alkohol i z pomocą swojej żony zagonił wszystkich do salonu. 

Na początku ja zacząłem swoją historię, o tym co się stało pomiędzy mną a Lukiem, jak się dowiedziałem czym tak naprawdę jestem oraz kim jest dla mnie Gburek. Przyjął to lepiej niż sądziłem. Chciał notować każde moje słowo jakbym był w tej chwili obiektem jego badań. Trudno mu się dziwić, zawsze nowości go fascynowały. 

-..i tak dotrwaliśmy do dnia dzisiejszego. -Skończyłem swój długi monolog, miałem ochotę opaść na wygodną kanapę. Samo gadanie wymęczyło mnie jak nigdy. -A co się stało z profesorem kiedy zniknąłem? -Wszyscy spojrzeliśmy na niego, w końcu pozbyłem się ich wzroku, no może nie wszystkich. Profesor mi się przyglądał, podobnie jak pewien alfa który siedział obok mnie. 

-Było naprawdę nieprzyjemnie. -Uśmiechnął się smutno, złapał się za nadgarstek i zaczął go masować. -Ale zacznę od początku historii.

-A to nie zaczyna pan? -Zauważył Ran który siedział wygodnie na swoim fotelu. 

-Profesor. -Poprawił go z uśmiechem. -Początek historii zaczyna się od mojego zleceniodawcy. Jest, a raczej był nim niejaki Albert który żyje we wschodniej części kraju. Zlecił mi badania w zapomnianych ruinach. Miałem tam znaleźć dawno zaginione artefakty, które Jedyny zostawił na ziemi. Oczywiście jakbym jakieś znalazł, zostałyby dostarczone do obecnie panującego, zgodnie ze wszystkimi dekretami które wydał. Wątpiłem by inni mieli takie samo zdanie jak ja, oddaliby artefakty Albertowi który zostawiłby je w swojej kolekcji albo sprzedał kapłanom za górę złota.  Dlatego chciałem byś tam był Aaronie, szybko byś się zorientował gdyby ktoś spróbował coś ukraść. 

-I znalazł tam pan.. profesor jakieś artefakty? 

-Nie. A te ruiny nie były świątynią należącą do Jedynego. Jak udało mi się ustalić świątynia została stworzona dla Haramry. Nie wiem kim był ten człowiek..

-To nie człowiek. -Wtrącił się Ryland. -To nasz bóg. -Wskazał siebie oraz mnie dłonią. -Bóg śmierci, pan wiecznych kniei. 

-Wyjaśniałoby to tamte piktogramy na ścianie. -Mruknął pod nosem. Oczy mu dziwnie błysnęły z podekscytowania. Wiedziałem co to oznacza, Gburek czy będzie chciał czy nie, będzie musiał mu opowiedzieć wszystko co wie o wilczym świecie, dopóki nie zaspokoi ciekawości profesora. -Wracając, nim zdołaliśmy zagłębić się dalej w ruinach nastał ten okropny incydent. Maerin oskarżył nas o współprace z wilkołakami. Niby mieliśmy im ich wystawić... 

Mieszaniec |ABO|Where stories live. Discover now