R 4. XXI

1.8K 177 9
                                    

Sapnąłem odczuwając nieprzyjemny ból w plecach. Przeciągnąłem się i z nienawiścią spojrzałem na grzyby znajdujące się przede mną. Kilka wiader... Ali chyba nie wie co znaczy kilka. Gburek przyniósł tu jakieś dwadzieścia. Skąd on je w ogóle miał? Przecież nie mógł ich wszystkich zebrać. Możliwe, że dostali od kogoś, albo po prostu kupili. Miało to więcej sensu niż jakby naprawdę miał je wszystkie zbierać. W tych lasach było dużo grzybów, widziałem na własne oczy kiedy tu szliśmy.. no ale bez przesady. Po co w ogóle im było potrzebne aż tyle? Przecież to wystarczy do następnego roku jak nie dłużej. Przy stole siedziałem od samego rana. Do tej pory udało mi się ogarnąć cztery wiadra.. i miałem już dość. Te grzyby będą nawiedzać mnie w koszmarach. Do tej pory znalazłem piętnaście wątpliwej jakości Jeśli faktycznie zbierał je Gburek i będzie twierdził, że są zjadliwie, usmażę mu je i podam na kolacje. Jak się otruje to tylko z własnej winy.

Wlałem ostatnią porcje gorącej zalewy do słoika. Na szczęście starczyło by przykryła wszystkie grzyby. Zakręciłem słoik, obwiązałem i odłożyłem go do reszty. Nie miałem już gdzie ich stawiać, cała kuchnia była zawalona grzybami. To niektóre się suszyły, stały w wiadrach albo w słoikach. Teraz tylko zlecić Gburkowi, by te wszystkie słoiki wyniósł do spiżarni i przyniósł puste. Na szczęście dzisiaj nie będę musiał gotować nic specjalnego. Z większych grzybów przygotowałem dla nich kotlety, ugotowałem garnek ziemniaków i tylko czekałem aż wrócą..

Odwróciłem się, jak na zawołanie do środka weszła Ali. Przywitała się ze mną cichym mruknięciem, najwidoczniej musiała mieć ciężki dzień zwłaszcza, że obudziliśmy ją w środku nocy. Za nią wszedł Ryland.. z kolejnymi wiadrami. Położył je przy stole... wszystkie grzyby były cholernie małe. Jego zadowolony uśmiech szybko zniknął kiedy dostrzegł mój wzrok pogardy. Chwile się zastanawiał dlaczego tak zareagowałem. W końcu każdy by się cieszył z grzybów, zwłaszcza jeśli je lubi, a ja je akurat lubię.. tylko mam swój umiar. 

-Dostaliśmy.. kolejne kosze -Mruknął cicho. Czyli dobrze myślałem. Ktoś im je dał. -..jest jeszcze kilka.. -nie dokończył. Mój wzrok musiał go przerazić. 

-Nie wiem jak to zrobisz.. ale jak je tu przyniesiesz to tak bym ich nie zobaczył. Rozumiesz? -Chwile się zastanawiał, nie wyglądał jakby zrozumiał.

-Niezbyt. -Zmrużyłem oczy podobnie jak on. -A co się stanie jeśli je zauważysz? 

-Wtedy nafaszeruje pewnego wilkołaka tymi grzybami. -Przez chwile się uśmiechał, aż dotarły do niego moje słowa. Chyba mu się nie spodobało, i dobrze. Groźby w końcu nie mają się podobać. -Jak twoja noga? 

-Już ci mówiłem, że dobrze. -Uśmiechnął się szeroko. -Dziękuje. -Czy uważał, że się o niego troszczę? No może trochę.. co ja myślę, w ogóle się nie troszczę! Spojrzałem na niego, zaczął się zastanawiać gdzie włożyć. Zaglądał nawet do szafek w nadziei, że było tam jakieś miejsce. -Możemy się zaraz przejść nad rzekę, o ile dalej masz ochotę. -Spojrzał na mnie, wyglądał w tej chwili jak jakiś szczeniak który prosił o kawałek mięsa. Źle trafił, takie sztuczki na mnie w ogóle nie działały. Słabi ulegali takim sztuczkom. 

-Najpierw zjedz obiad. -Mruknąłem cicho. Zacząłem smażyć kotlety, w międzyczasie kazałem mu powynosić słoiki a gdy skończył miał umyć ręce. Nie będzie przecież jadł z brudnymi dłońmi. Podałem im jedzenie, Ali potrafiła się zachować. Jadła powoli, używała sztućców oraz wcale się nie śpieszyła. Ryland był jej przeciwieństwem. Po prostu pochłonął wszystko za jednym razem jakby gdzieś mu się śpieszyło. Nie odszedł jednak od stołu, nigdy nie odchodził jak ktoś jeszcze jadł. Ali również, bo to zwykle ja jadłem długo. Tak zostali wychowani, jakiś dziwny zwyczaj o którym nie słyszałem. W domu nigdy nie jedliśmy razem, zawsze osobno. 

Mieszaniec |ABO|Where stories live. Discover now