R 5. XXVII

1.4K 167 11
                                    

Odkąd pamiętam miałem dobry węch. Potrafiłem szybko złapać trop zwierzyny, nieważne czy byłem w ludzkiej czy w wilczej postaci. Dzięki niemu z wujem wygrywaliśmy konkursy łowieckie organizowane co rok w naszej wiosce. Zawsze się nim kierowałem i dzięki niemu odnalazłem swojego przeznaczonego. Co prawda, nasz związek nie wyglądał tak jak powinien, w sumie to co nas łączy nie można nazwać związkiem, ale i tak się cieszyłem. By znaleźć swoją bratnią duszę trzeba mieć naprawdę duże szczęście, nawet takiego który w pełni nie chce zaakceptować swojego partnera. Chociaż zakładałem, że Aaron mnie nie akceptuje dlatego, że sam ma problem by zaakceptować samego siebie. Podejrzewam, że jest to dla niego trudne i będzie potrzebował dużo czasu by w pełni zrozumiał kim tak naprawdę jest. Zamierzałem mu dać tyle czasu ile tylko będzie chciał... a po cichu marzyłem, by to nie trwało zbyt długo.

Pierwszy raz w życiu, miałem nadzieje, że mój węch się myli. W poszukiwaniu ciotki i wuja miałem wyruszyć do miasta Tranquill, nazwanej przez dzikie wilkołaki, stolicą łowców. Jednak zapach kierował mnie w zupełnie inną stronę. Na początku się ucieszyłem, ponieważ nie wszedłbym do tego miasta. Zbytnio rzucałbym się w oczy przez mój wygląd. A bycie innym w tym mieście, nawet w delikatnym stopniu, już oznaczało, że jest coś z tobą nie tak i stawałeś się celem. Mój dobry humor znikł kiedy odnalazłem wóz wuja, całkowicie zniszczony. Wszędzie widziałem ślady wilczych łap.. a raczej wilkołaków. Coś mi w nich nie pasowało, wyglądały dziwnie, ale nie wiedziałem dlaczego. Nie wierzyłem, by jakiś wilkołak zrobił coś takiego. Wiem, że istnieją tacy którzy sieją terror wśród zwykłych ludzi, ale były to pojedyncze jednostki które działały samotnie. Dodatkowo, nie wyczuwałem tutaj żadnego wilczego zapachu, niby istnieją wilkołaki które potrafią kontrolować swój zapach do tego stopnia, że nie wydzielają żadnego zapachu, ale wątpiłem by naraz pojawiło się w jednym miejscu aż dziesięciu.

Natomiast zapach ludzi był dosyć silny co mogło oznaczać, że się bali, a w nich wyczuwałem wuja i ciotkę. Ruszyłem za nim aż dotarłem do wioski Caeva. Byłem tu kilka razy, pomagałem wujowi w handlu. Niby miejscowi byli całkiem przyjaźni, nawet dla takiego odmieńca jak ja, ale i tak, nie wspominam tego czasu dobrze. Głównie dlatego, że musiałem użerać się z przeklętymi klientami, dla których zawsze musiałem być sztucznie miły. Cholernie trudne i męczące zadanie. Niektórym osobom po prostu naplułbym prosto w twarz i pokazał środkowy palec. Gdybym nie musiał się ukrywać, zacząłbym na wszystkich warczeć. 

Gdy już miałem się przemienić i na spokojnie wejść do wioski, zauważyłem dosyć charakterystyczny wóz, z czarną narzutą z wyszytym znakiem łowców. Jeśli tu stacjonowali, nie powinienem być lekkomyślny. Musiałem dowiedzieć się, co oni tu robią i ile ich tu jest zanim wejdę do wioski. Obserwowałem ich dwa dni, pilnowali jakiejś chaty w centrum. Niedaleko niej mieli swoje chaty. Dziwne, pamiętam, że tamte chaty należały do strażników. Zwłaszcza, że jedyna posiadłość w tej wiosce należała do hrabiego. Rzadko w niej przebywał, ale była dla niego ważna. 

Postanowiłem zaryzykować, poczekałem aż zapadł zmrok. Pamiętam, że wioska miała kilka wejść. Jedno podziemne i dobrze ukrytę, które prowadziło do posiadłości hrabiego, kilka normalnych, czyli bram znajdujących się w północnej, wschodniej i zachodniej części wioski oraz przez palisadę a raczej dziury które się w niej znajdowały. O ile pamiętam w tamtych miejscach zawsze było pełno krzewów które miały jakoś to ukryć. Mogliby w końcu to naprawić, te lasy akurat nie były bezpieczne, nie tylko przez dzikie zwierzęta, ale również przez bandytów. 

Przecisnąłem się przez pierwszą znalezioną dziurę. Na szczęście w wiosce było ciemno, zapalili mało latarni przez co mogłem czuć się odrobine bezpieczniej. Było tu.. dziwnie. Nie dlatego, że było tu ciemno, to akurat normalne. W każdej wiosce zapalano mało latarni a ludzie nie wychodzili po zmierzchu ze swoich domów, no chyba, że mieli ku temu jakiś ważny powód. Coś co mi nie pasowało to zapachy. Czułem ból, strach, cierpienie, nienawiść.. wszystkie zapachy pochodziły od wilkołaków. Wszystkie wydobywały się z chaty którą pilnowali łowcy. Teraz stał tam jeden, sporawy mężczyzna. Robił wrażenie, wyglądał jak góra. Kusza na jego plecach w porównaniu z nim wyglądała zwyczajnie. Usłyszałem kroki, ktoś się zbliżał w moim kierunku. Nie miałem gdzie się schować, mogłem jedynie liczyć, że w ciemności nie będzie mnie widać. 

Mieszaniec |ABO|Where stories live. Discover now