R 5. XXVI

1.4K 160 10
                                    

Arnvid zablokował wejście do Ariego, by chłopak czuł się odrobine bezpieczniej. Dalej nie potrafię uwierzyć, że się na to zgodziłem. To było bardzo głupie i niebezpieczne zadanie, a ja właśnie takich unikałem. Jakby Ryland tu był, to na pewno zrobiłby mi kilkugodzinny wykład że nie powinienem uczestniczyć w takich rzeczach, gdyż jestem jedynie słabym omegą. Chociaż, zapewne by mi w ogóle nie pozwolił w tym uczestniczyć, kazałby mi siedzieć wraz z Arim. Z jednej strony tego właśnie bym chciał, jestem w końcu żałośnie słaby, tchórzliwy i tak właściwie bezużyteczny. Jak sobie przypominam, co czułem będąc w tej przeklętej klatce kiedy złapali mnie łowcy, to niemal tracę władze w nogach. Dalej się boje, że mogę znów w niej skończyć. Było jednak jedno ale. Czułem również współczucie do tych wilkołaków którzy w tej chwili, tak jak ja, boją się w tych cholernych klatkach. O ile ich tam tak właśnie trzymają.

Arnvid wziął ze sobą tylko jedną torbę, pokazał mi nawet co było w środku. Kilka tych dziwnych badyli, łańcuszki łowców, ich sakwy z proszkami oraz.. szczęki. Wilcze szczęki. Były w różnych rozmiarach, jakby pochodziły od omeg, bet i alf. Jeśli były prawdziwe.. to jak dotykanie zwłok. Okropieństwo. Na szczęście ja miałem się zająć tylko tworzeniem tych dziwnych śladów a on całą resztą.

Podczas wyjścia z jaskini, gdzie próbowałem zapamiętać ile razy skręciliśmy w które przejście, oczywiście zgubiłem się w połowię, Arnvid przedstawił mi jeszcze raz swój plan. Ja miałem chodzić koło wioski i tworzyć w ziemi ślady wilczych łap. Miałem również nie uciekać przed strażnikami, byli to podobno ludzie jakiegoś hrabiego do którego należała ta wioska. Kiedy do mnie podejdą mam powiedzieć, że jakaś osoba, nie ważne czy była to kobieta czy mężczyzna, zaoferowała mi łatwy zarobek. Musiałem jedynie opisać im tak tą osobę by wiedzieli, że chodziło mi o łowce. Akurat to zadanie było całkiem łatwe, wystarczyło wspomnieć jedynie o ich ubiorze czy tych cholernie wielkich kuszach z którymi praktycznie się nie rozstają. 

On natomiast miał wzniecić pożar. Podpalić kilka chat strażników. Miał zostawić przedmioty łowców a jeśli jakiś by spotkał, to ma ich zabił. Zostawiłby na nich ślady kłów zrobione przez te szczęki. Podczas tego chaosu miał uwolnić swoich braci i inne wilkołaki. Podobno wiedział gdzie ich przetrzymują. Na sam koniec miał mnie wytropić i z powrotem zabrać do jaskini. Miałem nadzieje, że podczas wykonania tego planu nic się nagle nie schrzani, ale po części czułem, że Arnvid by mi pomógł jakby coś złego się stało.

Nie wiem dlaczego ufałem mu. Wiem, uratował mnie, opatrzył.. ale to nie zmienia fakty, że mógł mnie po prostu teraz wykorzystać. Zostawić na pastwę losu kiedy sprawy pójdą naprawdę fatalnie. A jednak mu ufałem, jakby był bliską mi osobą, no może nie rodziną bo swojej to nie ufałem w ogóle. Ostatniego miedziaka by mi zabrali jeślibym go dobrze nie ukrył. Nawet mój instynkt mówił, że będzie dobrze. Do tej pory ufałem tylko dwóm osobą, profesorowi no i trochę Gburkowi. Oby mój instynkt mnie teraz nie zawiódł. 

Do miasta doszliśmy na piechotę, a raczej on szedł w wilczej postaci a ja na nim siedziałem. Stwierdził, że noga przez ten czas szybciej się zregeneruje. Nie miałem nic przeciw, to znaczy ludzka strona nie miała. Wilczej to się odrobinę nie podobało. W głowie cały czas porównywałem go do Rylanda który miał znacznie lepszy zapach, przyjemniejsze w dotyku futro, oczy... i zawsze starałem się ignorować tą część mnie. To nie czas na porównywanie innych wilków do Gburka... w ogóle nie było na to czasu i nigdy więcej tego nie zrobię.. przynajmniej nie celowo. 

Zszedłem z jego grzbietu kiedy zauważyliśmy wioskę. Wyglądała w miarę zwyczajnie. Ogrodzona drewnianą palisadą. Domy w większości były zbudowane z drewna, przynajmniej tak to wyglądało z daleka. Wciąż była noc, a w wiosce było mało zapalonych latarni, o ile z nich korzystali. W mojej rodzinnej wiosce korzystali jedynie z pochodni, bo jak twierdzono latarnie to zbyt drogi interes. Było kilka charakterystycznych rzeczy. O ile dobrze mi się wydawało, na samym środku znajdował się kamienny, szpiczasty budynek. Przed wioską stało wiele wozów których pilnowała jedna osoba. 

Mieszaniec |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz