R 8. XLIII

1.4K 158 9
                                    

Długo starałem się przekonać pana nadopiekuńczego gbura, że poradzę sobie z tym zadaniem. Ukrywanie się jest moją specjalnością, nawet na widoku. Zdawałem sobie sprawę z zagrożenia, ale było warte swojej ceny. Całkowicie pozbyć się łowców z tych ziem to niemal jak marzenie, w szczególności dla Gburka. To przecież on męczył się z nimi przez większość swojego życia. Jednak on chciałby to załatwić sam i najlepiej w ten brutalny sposób, a na to mu nie pozwolę. Nie żebym nie chciał śmierci tych łowców, ale obecnie bardziej przydadzą się oni żywi, a nie puszczę go samego. Już wolałbym poczekać na ruch ze strony jego wuja niż jakbym miał czekać i obawiać się, że coś mu się stało. Plan był prosty, on miał wywabić łowców do lasu a ja w tym czasie uwolniłbym profesora i zaprowadził w bezpieczne miejsce. Oczywiście wszystko musiało zostać powtórzone tysiąc razy, w tym to, że jak coś pójdzie nie tak, i zostanie jakiś łowca, ja mam wrócić do wioski. Powtórzył to tyle razy, że gdyby to nie była sprawa życia i śmierci, zrobiłbym mu na złość.

Gdy tylko wszyscy domownicy poszli spać my wyruszyliśmy. Oczywiście nie głównymi drzwiami tylko przez okno jak jacyś włamywacze. Było to interesujące doświadczenie, na pewno gorzej będzie się wspinać niż schodzić.. a raczej zeskakiwać. Warstwa śniegu była tak gruba, że skok nawet z piętra wydawał się bardzo przyjemny. Jakbym wskoczył na łóżko wypełnione poduszkami i kołdrami z pierza. Zimnego, ale wciąż wygodnego. Później musieliśmy przeskoczyć przez mury otaczające posiadłość, a wyjście z wioski było dziecinnie łatwe. Przeskoczenie drewnianego płotu nie było dla nikogo wyzwaniem, no może wyłącznie dla starców, których w tej wiosce praktycznie nie było.

By nie narobić zbyt dużo śladów pierwszą część podróży pokonaliśmy przy rzece. Już tam Ryland węszył za obcymi zapachami, jakby potrafił odróżnić zapach miejscowych od łowców. Twierdził, że zapach łowców jest inny od zwykłych ludzi, wszystko przez zioła które spożywają a później wydalają razem z potem. Niby to jest zabezpieczenie by nie stać się wilkołakiem. Choć z tego co wiedziałem, nie dało się od tak zarazić wilkołactwem. W końcu, jeśli byłoby to takie proste, rodzina Rylanda już by wyła do księżyca. Po jakimś czasie ja również zacząłem węszyć. Mojego węchu nie można było porównać do Gburka, ale co dwa nosy to nie jeden. Ryland zaczął wyczuwać ich zapach znacznie wcześniej niż ja. Po samym węchu ocenił, że w okolicy jest łącznie sześć ludzi. Pięciu łowców oraz człowiek znajdujący się w agonalnym stanie.

Ja również coś wyczuwałem, bardzo nieprzyjemny zapach, duszny.. drapiący w płucach. Coś mi kazało od niego odejść, najlepiej na drugi koniec świata bym nie musiał już tego wdychać. W tej nieprzyjemnej chmurze zapachu był jeszcze jeden. Część z niego rozpoznawałem, był przyjazny, bardzo dobrze mi znany.. ale to była tylko nutka, pozostałą część dominował ból oraz strach. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale czułem to po samym zapachu, tak jak wyczuwał nastrój Rylanda.

Po kilku minutach ich zauważyliśmy. Ja dostrzegłem jednego który patrolował okolice, Gburek widział jeszcze dwóch siedzących przy wejściu jaskini. Według jego nosa pozostała trójka znajdowała się wewnątrz jaskini.

-Ilu wyczuwasz? –Szepnął nie spuszczając wzroku z łowcy. –Potrafisz ocenić kto gdzie się znajduję? –Zamknąłem oczy i zacząłem węszyć. Starałem się jak tylko mogłem skupić na tych nieprzyjemnych zapachach, co było trudne bo okolica pachniała naprawdę ładnie.

-Tego na zewnątrz oraz –powęszyłem jeszcze trochę, nie mogłem ocenić ile ich tam było. –kłębowisko innych. Nie wiem ile dokładnie.. ale nigdzie indziej ich nie czuje. Oni są tylko tam..

-Jeśli wyczujesz, że ktoś tam został..

-Wiem.. –zamilkłem. Pierwszy raz wyglądał tak poważnie..

Mieszaniec |ABO|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz