R 2. IX

2K 194 32
                                    

Przez tydzień prawie przywykłem do nowej rutyny. Wstawanie, jedzenie zwierzęcia, picie z miski a później próba by przejść się po lesie która zawsze kończyła się zaniesieniem mnie z powrotem do leża. Później próbowałem z całych sił przemienić się w człowieka i na tym się kończyło. Gburek, tak nazwałem czarnego wilka, też miał swoją rutynę. Wychodził zanim się obudziłem, odnosił mnie jak wychodziłem za daleko od jaskini, rozpalał ognisko, próbował wyjąć cokolwiek uwierało go w nogę, przemieniał się i wychodził by za polować o ile nie zostały resztki. Ciemnoszary wilk przebywał z nami od wieczora, spał w kącie który wyznaczył mu Gburek i ani razu nie starał się opuścić tego miejsca. Go nazwałem Łatkiem dlatego że miał małe plamki na swoim futrze w jaśniejszym kolorze.

Łatek szybko zaakceptował swoje imię, niestety czarny sprzeciwiał się. Gburek na samym początku karcił mnie wzrokiem, później zaczął podgryzać mi uszy czy też przewracać. Po kilku dniach mu się znudziło. Zaakceptował swój los. Gdybym znał jego oryginalne imię może bym go używał ale jak miałem je niby poznać? To było niemożliwe w myślach przecież nikt nie czyta.

Wstałem z ciepłego posłania. Z moją łapą było już lepiej ale nie na tyle bym mógł na niej spokojnie stanąć. A ciało nie bolało mnie już w cale. Nawet moje futro odzyskało swój wcześniejszy kolor, oczywiście miałem na sobie trochę ziemi ale nie na tyle by mi farbowało futro. Chyba dzięki czarnemu wilkowi miałem znowu jasne.. Spał koło mnie a ja czasami się o niego ocierałem... a raczej każdego dnia.

Jaskinia nie miała przede mną już swoich sekretów. Udało mi się ją zwiedzić i wepchnąć nos w każdy zakamarek. I na moje nieszczęście nie miałem gdzie się ukryć.. chyba że wskoczyłbym do chrustu który przynosi Gburek albo pod futra i liczył na to że nikt się nie spostrzeże że leży tam wilk.

Wyszedłem z jaskini. Wszędzie były wielkie kałuże oraz gałęzie które nie wytrzymały walki z naturą. Przez ostatnie dni głównie pada, na całe szczęście bez burzy inaczej bym oszalał. Miałem nadzieję że w końcu przestanie padać. W głowie miałem wyobrażenia jak zalewa jaskinie i tam toniemy. No może nie Gburek i Łatek oni może umieli pływać ale ja nie. Nigdy nie miałem okazji by się nauczyć tak jak większość ludzi w Sover. Była to umiejętności całkowicie niepotrzebna do życia codziennego dlatego mało kto o tym mówił.

Wyrzuciłem z głowy czarny scenariusz. Gburek zaprzeczył by cokolwiek złego miało się stać. Każdego dnia starałem się mówić coraz więcej jako że byłem jedyną osobą która może sklecić kilka zdań. Raz nawet miałem wrażenie że oszalałem a to wszystko jest wymysłem mojej wyobraźni. Później Gburek polizał mnie po pysku i mi przeszło. Zawsze kiedy zaczynałem panikować to właśnie to robił. Jakby wyczuwał że się denerwuje.

Poszedłem dobrze znaną mi ścieżką. Chociaż za pierwszym razem mogło się wydawać że wszystkie drzewa wyglądają tak samo to teraz potrafiłem dostrzec w nich delikatne szczegóły a nawet wyczuć inny zapach. Najczęściej była to jakaś cząstka Gburka jakby sam oznaczył teren by wiedzieć gdzie się znajduje. Mam nadzieję że nie oznaczał tego tak jak to robiły psy.. między innymi dlatego przestałem obwąchiwać drzewa.

Udało mi się w spokoju załatwić swoje sprawy. Pierwszy raz od dawna. Zwykle Gburek był blisko jakby ciągle się obawiał że mogę uciec. Nie planowałem zrobić tego w najbliższym czasie.. A raczej tego nie chciałem. Nie miałem pomysłu gdzie mógłbym się udać. Sover odpadało, nie dlatego że nie chciałem wracać do rodziców... no może trochę ale głównie dlatego że najemnicy dobrze wiedzieli gdzie mieszkałem. Mogliby mnie tam szukać o ile ktoś przetrwał.. A chyba przetrwał i to jeden z tych których się obawiałem. Maerin. Czułem że on jest z tych mściwych osób co mogło znaczyć że na pewno mi nie odpuści. Czy w lesie powinienem czuć się bezpiecznie? Może.. ale nie na pewno.

Mieszaniec |ABO|Where stories live. Discover now