R 1. III

1.9K 190 15
                                    

 Od rozbicia obozu przy krypcie minęło dziesięć dni i przez ten cały czas ledwo udawało mi się zasypiać. Każdej nocy mam takie same, dziwne objawy. Raz jest mi gorąca jakby wewnątrz mnie palił się prawdziwy ogień a raz zamarzam choć przykrywam się wszystkim co znajdowałem pod ręką. Tej nocy aż kusząca wydawała się propozycja Luka by spać obok niego, na szczęście w ostatniej chwili wrócił mi zdrowy rozsądek a go wezwano na patrol. Gdybym się zgodził pewnie niemiałbym już spokojnego życia. Poza tymi zmianami czułem jeszcze ból brzucha ale one akurat pojawiały się również w trakcie dnia i pewnie były spowodowane jedzeniem. Wszystkie te objawy łagodniały kiedy pojawiał się ten dziwny zapach. Był wspaniały, chciałbym w końcu się dowiedzieć jaka roślina mogła wydzielać taką woń. Pytałem się nawet Morgana ale nie miał pojęcia o czym mówię.  

W namiocie było bardzo mało miejsca, wraz ze mną znajdowało się tu jeszcze cztery inne osoby. Chociaż za dnia większość wydawała się zdyscyplinowana tak w nocy tylko nieliczna grupa potrafiła normalnie spać. Przestałem już liczyć ile razy zostałem uderzony, kopnięty bądź przygnieciony. Odgłosy jakie wydawali podczas snu kojarzyły mi się z katowaniem zwierząt, w ogóle nie przypominało to chrapania. Najbardziej uciążliwym rytuałem jaki mieli przed snem jak i zaraz po wybudzeniu była ich dziwaczna modlitwa. Chwytali się za medalion i mamrotali nieznane mi słowa. Byłoby to mniej denerwujące gdyby robili to wszyscy naraz, niestety kładli się w różnych porach. Jak jeden wracał budził innego by go zamienił na warcie. 

I właśnie w tej chwili do namiotu wszedł jeden najemnik. Obudził Morgana który spał obok mnie. Nawet nie otworzył oczu a już w dłoni miał srebrny medalik i zaczął mamrotać dziwne słowa. Nie miałem najmniejszej ochoty tego słuchać. Jak najszybciej wygramoliłem się z namiotu. Robiło się już jasno więc i tak dużo snu mi nie zostało. Wziąłem dwa wiadra i ruszyłem nad strumień nabrać wody. Ścieżkę znałem na tyle dobrze że mogłem nią iść z zamkniętymi oczami. Jednym z moich nielicznych zadań była pomoc w przygotowywaniach posiłków, i dzięki temu jakoś mijał mi czas. Gdyby nie to siedziałbym w jednym miejscu i obserwował wejście do krypty w nadziei na to że coś się wydarzy.

Wejść do niej nie mogłem, tak samo jak większość najemników, bo jak twierdził profesor, mogliśmy przez przypadek zniszczyć coś cennego. Nie wiem co cennego mogło tam być, nie zauważyłem by ktokolwiek coś stamtąd wynosił oprócz pająków i pajęczyn przyklejonych do szat. Te pająki były wystarczającym zabezpieczeniem przed moją ciekawością. Jak zwykłych się nie boje i uważam je za urocze stworzenia tak te które wybiegły z krypty pierwszego dnia mnie przeraziły. Wielkością przypominały małego psa, a piski jakie wydawały były nieprzyjemne. Na szczęście nigdzie indziej się nie znajdowały, przynajmniej mam taką nadzieje.

Po krótkim spacerze dotarłem nad strumień. Lubiłem tu przychodzić, było tu spokojnie i ładnie. Wielkie kamienie i przewrócone drzewa porośnięte były mchem, a szum wody uspokajał mnie. W dodatku tu było czuć najlepiej ten dziwny zapach. Czasami znajdowałem też martwe króliki. Skąd się wzięły w środku lasu tego nie wiedziałem ani dlaczego były nietknięte ale w obozie byli z nich zadowoleni. Nabrałem wody do wiader i postawiłem je przy najbliższym drzewie. Chciałem się opłukać a ostatnim razem nieumyślnie przewróciłem jedno wiadro które wpadło do strumienia. Na szczęście udało mi się je szybko odzyskać ale nie chciałem powtarzać tamtego wyczynu. 

Chłodne poranne powietrze pobudzało, jednak zmoczenie twarzy zimną wodą było zdecydowanie lepszą metodą acz nienajlepszą. Tą najlepszą i zarazem najmniej przyjemną jest strach kiedy serce zamiera. I właśnie w tej chwili tak miałem, ktoś dotknął mojego ramienia a ja omal nie podskoczyłem. Spojrzałem kątem oka na dłoń, po bliznach i pierścieniu na środkowym palcu rozpoznałem Luka. 

-Spokojnie ślicznotko, to tylko ja. -Odwróciłem głowę. Luke wyglądał jakby był z siebie bardzo zadowolony. Nie wiedziałem czy powinienem w pełni go winić. Każdy najemnik chodził bezszelestnie nawet na liściach i patykach. Choć z drugiej strony powinien choć trochę pomyśleć i ostrzec że się zbliża jakimś kaszlnięciem czy innym odgłosem.

Mieszaniec |ABO|Where stories live. Discover now