Rozdział 14

170 18 3
                                    

Następnego dnia stało się dokładnie to o czym mówił Lance. 

Jakiś facet czekał na mnie i od razu wyruszyliśmy na miejsce zasadzki.

Ja szłam za nim mając swój miecz przy pasie, a na plecy miałam zarzuconą czarną peleryne z kapturem, którą dostałam od mężczyzny. Miała ona zasłonić moja twarz, jakby moja maska nie wystarczyła, ale się już o to nie kłóciłam.

Nasza droga trwała kilka godzin, co mnie szczerze zdziwiło, bo w końcu białowłosy mówił o miejscu niedaleko naszego nowego domu... Dom to dużo powiedziane, to była kryjówka. Byłam pewna, że w niedługim czasie będziemy musieli i z niej się wynieść.

Gdy dotarliśmy na miejsce czekało tam na nas kilka osób, każdy starał się ukryć jak może.

Od razu postanowiłam wdrapać się na drzewo. Usiadłam na jednej z gałęzi i czekałam.

Moi towarzysze nie byli zbyt rozmowni przez co czas jeszcze bardziej mi się dłużył. Gdy przysypiałam moje uszy coś usłyszały. Od razu dałam o tym znak reszcie.

Każdy był już w stanie gotowości.

Po kilku minutach, w zasięgu mojego wzroku, pojawił się jeden ze smoczych braci, wraz z kilkoma osobami.

– Musimy złapać tego zabójcę, kto wie, czy nie zaatakuje innych...– odezwał się jakiś mężczyzna, ale nie dane mu było skończyć gdyż zaczęliśmy atakować.

Według ustaleń miałam zająć się Lance'm. Zeskoczyłam z drzewa i wyciągnęłam miecz. Od razu pojawił się ktoś na mojej drodze, jednak nie był to mój cel. Nie byłam na to przygotowana, tego nie było w planie, ale musiałam improwizować.

Wykonałam obrót i zaatakowałam swojego przeciwnika. On oczywiście, bo jakże by inaczej, zablokował mój cios. Przez moment poczułam jak ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałam się szybko, od razu wiedziałam, że to on daje mi do zrozumienia żebym się nie bawiła tylko się pośpieszyła.

Przez moment nie uwagi oberwałam w ramię, na szczęście było to tylko draśnięcie, ale mnie zdenerwowało.

Odepchnęłam go i gdy się chwiał skoczyłam niego.

Upadł na ziemię, a ja siedząc na nim wbiłam mu swój miecz w klatkę piersiową.

Po tym podniosłam się jakby nigdy nic, zabierając swój miecz i ruszyłam na niebieskookiego. On właśnie skończył walczyc z jednym z moich sojuszników.

Dość szybko doszło do skrzyżowania naszych mieczy. Oboje parliśmy na siebie jak najmocniej, oczywiście mój "przeciwnik" był dużo silniejszy, jednak dał mi trochę szans byśmy mogli się nieco do siebie zbliżyć i zrealizować plan.

– Będziesz musiała mnie zranić, a potem musimy się oddalić.– wyszeptał bardzo cicho po czym mnie odepchnął swoim mieczem – Myślisz, że co? Że możecie tak po prostu nas atakować? – warknął mierząc we mnie mieczem.

Jednak nie było to ani trochę dla mnie niebezpieczne, on po prostu dawał mi czas na podniesienie się, co jak najszybciej wykonałam.

– A wy myślicie, że możecie tak po prostu wchodzić na nasz teren?– warknęłam zmieniając swój głos i zaczęłam napierać na chłopaka duża ilością ciosów.

Naturalnie, wszystkie z nich odpierał, ale też zaczął się cofać w głąb lasu oddalając się od swoich.

Jednak nie było to szybkie, ani zbyt skutecznego nadal byliśmy na widoku.

– Zmiana planu.– mruknął i po prostu wbił mi ostrze swojego miecza w prawą rękę.

Ból był okropny, aż syknęłam.

Aria || Eldarya LANCExOCOnde histórias criam vida. Descubra agora