Rozdział 17

146 17 0
                                    

Dni mijały, dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Miesiąc za miesiącem... W pewnym momencie straciłam już rachube czasu.

Przejęłam się nim dopiero gdy białowłosego nie było przez kilka dni.

To, że wychodził i nie było go przez jakiś czas było normalne, ale zawsze miałam od niego jakikolwiek znak życia, a teraz - nic.

Postanowiłam wyruszyć na jego poszukiwania. Nie mogłam zostawić tego od tak. Bo czułam, że musiało się po prostu coś stać.

Uzbrojona w miecz i sztylet, z maską zasłaniającą moją twarz, wyszłam z kryjówki.

Wiedziałam doskonale gdzie się udał mimo, że nic mi nie mówił. Nie znałam za dużo szczegółow z jego planu, ale mimo to wiedział gdzie jest.

Kwatera główna straży Eel.

Co prawda ich kwatera była kilkanaście godzin od miejsca w którym byłam, ale była zbyt zdeterminowana by się poddać i by tego nie zrobić.

Szłam ciemnym lasem. Było tam na prawdę ciemno, na szczęście moje moce mi pomagały. Nauczyłam się panować nad swoimi mocami na tyle by wykorzystywać jakaś ich część w danym momencie.

W tym momencie podmieniłam swoje oczy na oczy deamona, co znacznie ułatwiło mi widzenie w ciemności.

Szłam długo, a nawet bardzo długo. Nie robiłam sobie żadnej przerwy, tylko spieszyłam się by dotrzeć do celu jak najszybciej. Oparłam się o drzewo obserwując wyniosłą budowle, otoczoną wysokim, masywnym murem.

Byłam zdana na siebie tylko na siebie, ale najpierw musiałam ustalić gdzie jest Lance.

Postanowiłam sprawdzić najpierw las dookoła naszej starej kryjówki i dopiero przygotować się na ewentualne włamanie do KG.

Przeszukując najbliższy skrawek lasu nic nie znalazłam, ale gdy zaczęłam zbliżać się do kryjówki. Mój węch oszalał. Czułam krew, sprzed jakiegoś czasu, przez co nie mogłam określić czy była mi znajoma czy nie. Gdy byłam blisko zauważyłam czerwoną ciecz i mając złe przeczucia szybko weszłam do kryjówki.

Moje przeczucia okazały się słuszne. Wszędzie było pełno krwi. Błyskawicznie zaczęłam się rozglądać i znalazłam to czego nie chciałam wiedzieć.

Lance, leżał w kałuży krwi. Sam cały w niej był.

– Lance?!– pobiegłam do niego i uklęklam.

Od razu sprawdziłam jego funkcje życiowe. Jego oddech był bardzo słabo wyczuwalny, a tętno miałam wrażenie, że z minuty na minutę maleje.

– Coś Ty narobił?! – zaczęłam klepać to lekko po twarzy mając nadzieję, że chociaż go obudzę - bezskutecznie.

Schodził z tego świata będąc na moich rękach. Czułam strach, strach o jego życie.

Całe moje dłonie były we krwi jednak nie przejęłam się tym i wyciągnęłam mała książkę z zaklęciami. Mogłam wykonać proste zaklęcie medyczne i postanowiłam od tego zacząć nim znalazłabym inny sposób.

Położyłam mu rękę na twarzy, a zaraz delikatnie ją uniosłam. Zaczęłam recytować sentencje z książki.  Pomogło mi to ustabilizować jego tętno, ale musiałam zająć się jeszcze ranami, które znajdowały się na jego ciele.

Zajmowałam się już ranami cietymi, ale jego były zbyt rozległe by moja krew mogła coś zdziałać. Pozostało mi tak na prawdę zatamować krwawienie czymś gorącym, mając przy okazji nadzieję, że nie dojdzie do krwotoku i zszyć rany. Od razu wzięłam się do pracy.

Aria || Eldarya LANCExOCWhere stories live. Discover now