06

2.3K 223 32
                                    

- Mamo! - zawołałam na cały dom.
Rzuciłam wszystkie rzeczy na podłogę, przechodząc do głównej części mieszkania.
- Już idę, Brendo.
Starsza dystyngowana kobieta powoli schodziła po schodach. Całe zdarzenie wyglądało jak kadr z filmu wykonany w zwolnionym tempie. Moja mama nadawała się do aktorstwa. Zawsze wychodziło jej granie dobrej rodzicielki przy tłumie bogatych i dobrze postawionych kobiet.
Pamiętałam moje czternaste urodziny, jakby to było wczoraj. Były to ostatnie urodziny, które zostały wyprawione przez moją rodzinę. Nigdy więcej nie pozwoliłam im ruszyć ręką przy moim święcie.
Tamtego dnia byłam bardzo podekscytowana. Całe popołudnie wyczekiwałam na moment, w którym wrócę ze szkoły i zrzucę swój mundurek, po czym spotkam się ze swoimi znajomymi. Tak, jak to wcześniej planowaliśmy z rodzicami. Co roku organizowałam urodziny w ogrodzie. Schodzili się moi wszyscy znajomi ze szkoły. Skakaliśmy na trampolinie, piliśmy dziecięcego szampana i chlapaliśmy się w basenie.

Jednak gdy weszłam do domu, pierwszą rzeczą, na jaką wpadłam, była moja mama z sukienką. Jakby przypadkowo mnie szukała.
- To dla dobra twojej przyszłości, kochanie - powtarzała, jakby próbowała wbić mi tę frazę do głowy. Jak zaklęcie. Dla mnie to było raczej przeklęcie. Tamtego dnia nie usłyszałam od niej nawet głupiego "Wszystkiego najlepszego".
Gdy przekroczyłam drzwi prowadzące na ogród, wszystko nagle stało się jasne. Rodzice zmienili plan imprezy. To nie były moje wymarzone urodziny. To był raczej bankiet. Cyrk na kółkach, który kazali mi nieść. W zasadzie powinnam powiedzieć "kazała mi". Mama zawsze trzymała wodzę na wszystkim, co działo się w naszej rodzinie. Ojciec był jedynie maszyną, która ją utrzymywała i napędzała do robienia coraz to nowych projektów.
- Usiądziesz? - otrzęsłam się z wspomnień i spojrzałam na stojącą w przedsionku mamę. Nadal miała założony kaszmirowy szlafrok, który kupiła na jednej z wycieczek na Bora Bora. Musiałam zauważyć, że dochodziła godzina siedemnasta.
- Chętnie - odwróciłam się i zauważyłam, że w jadalni siedzi już kilka kobiet. Wszystkie wyglądały na zdeterminowane i pełne pasji. Miałam do tego złe przeczucia. - Organizujesz coś?
- Oczywiście, że tak - oburzyła się matka, zajmując jej ulubione siedzenie na końcu stołu. Zawsze lubiła znajdować się w centrum zainteresowania. - Organizujemy dwudziestolecie istnienia firmy twojego ojca. Jak mogłaś o tym zapomnieć, Brendo. To bardzo ważne wydarzenie. Zjedzie się masa ludzi.
Kolejny raz mnie skarciła. Tym razem nie słyszałam tego sama. Było tu jeszcze przynajmniej siedem par uszu, które bez żadnego problemu mogły to usłyszeć.

- Przecież to jeszcze parę miesięcy. Mamy na to czas - zgarnęłam kilka migdałów z miski, która przede mną leżała. Zapewne żadna z uczestniczących w spotkaniu kobiet nigdy nie zjadła w swoim życiu niezdrowych precli czy chipsów. Mix suszonych orzechów i woda z cytryną widocznie były ich niepisaną rutyną.
Osobiście wolałabym, żeby na stole leżały precle.
Z gorzkim smakiem na języku połknęłam ostatnie okruszki migdałów i skupiłam się na monologu mojej mamy.
Wszyscy z wyjątkiem mnie wyglądali na zainteresowanych i skupionych na jej słowach. Ja nie za bardzo. W zasadzie myślałam, że ten dzień potoczy się trochę inaczej.
Widocznie się myliłam.
- Wszystko jasne? - usłyszałam głos matki i nagłą ciszę w pomieszczeniu.
Podniosłam wzrok i napotkałam jej groźne spojrzenie.
Potaknęłam głową tak, jak chciałabym, żebym zrobiła i schowałam swoje ego do kieszeni.
- Jasne jak słońce, mamo.


Po jakże aktywnym popołudniu nie miałam siły na prowadzenie samochodu, dlatego wsiadłam w pierwszy lepszy autobus, który podjeżdżał prawie pod dom moich rodziców. Usiadłam w ostatnim rzędzie siedzeń i założyłam słuchawki na uszy, które zawsze trzymałam w kieszeni spodni. Odblokowałam telefon i szybko weszłam w przychodzące wiadomości.

Od Tata:
Wszystkiego najlepszego, kochanie! Wybacz za dzisiejszą nieobecność. Obowiązki. Mam nadzieję, że mama zajęła się Tobą w należyty sposób.

Przetarłam policzek, ale nie poczułam pod palcami żadnej łzy. Od dawna nie ruszały mnie takie zachowania. Uodporniłam się na ich ignorancję.

Do Tata:
Dziękuję! Myślałam, że zapomniałeś. Mama była cudowna jak zawsze.

Ledwo powstrzymałam się od prychnięcia.

Oczywiste było to, że nigdy nie opowiem tacie, jak bardzo nie podoba mi się zachowanie mamy. A w moje urodziny ostatnią rzeczą, jaką chciałabym robić, jest ustalanie szczegółów dotyczących kolejnej dużej imprezy organizowanej przez matkę.

- Panienko, to ostatni przystanek - usłyszałam nad głową głos kierowcy.
Zerknęłam na krajobraz rozciągający się za szybami autobusu i szybko spróbowałam odnaleźć się w miejscu. Staliśmy pod zajezdnią autobusów. Co oznaczało, że dwie przecznice stąd znajdowało się zejście do metro.
Skinęłam głową kierowcy, wychodząc z autobusu.
Widocznie byłam jego pierwszym pasażerem na gapę, ponieważ uśmiechnął się i życzył mi miłej nocy. W zasadzie był pierwszą osobą, która powiedziała mi dzisiaj coś miłego w twarz. Polubiłam go, kimkolwiek był.

Gdy dotarłam do metra, chwilę się zawahałam, zanim przekroczyłam barierki bezpieczeństwa.
Zamiast buntować się i spróbować iść do baru, nawalić się do nieprzytomności lub pójść z przypadkowym gościem do łóżka, a później tego żałować, ja grzecznie szłam na metro. Jakbym pogodziła się ze swoim losem. Losem zapomnianej córki. Urodziny Brooklyn i Aggie zawsze wyglądały inaczej. Urodziny Brook zawsze spędzaliśmy w operze bądź teatrze. Brooklyn uwielbiała sztukę i przedstawienia. Zawsze jeździliśmy na to wspólnie, rodzinie. U Aggie zawsze było łatwo ją zadowolić. Ona potrzebowała jedynie wyjścia do restauracji i kupienia jej ulubionego cytrynowego sernika. Od zawsze tak robiliśmy. To były ich rutyny. Moje urodziny nigdy tak nie wyglądały. Za każdym razem zakładałam się sama ze sobą, czy pamiętają czy nie. Tym razem się myliłam. Myślałam, że oboje pamiętają.
- Zastanawiasz się, czy wejść? - złapałam się za pierś, gdy drżący oddech otulił moją szyję.
Odwróciłam twarz i od razu znalazłam się twarzą twarz z muzykiem, o którym myślałam nieustannie. Harry.
- O Boże - krzyknęłam. - Zaskoczyłeś mnie.
- Stałaś tu dobre kilka minut. Wyglądałaś na zabłąkaną. Chciałem zobaczyć, czy dalej żyjesz - omiotłam go wzrokiem.

Stał przede mną w kurtce, opiętej koszulce, która uwydatniała mu mięśnie oraz luźnych spodniach. W ręku trzymał futerał na gitarę. Widocznie szedł do swojego miejsca.

Zarumieniłam się na myśl o tym, że nazwałam to jego miejscem. W końcu widziałam go tam tylko jeden raz,

- Już się zdecydowałam - podniosłam swoją kartę od metra i podeszłam do bramki, po chwili przez nią przechodząc.

- Dobry wybór.

Zmarszczyłam brwi, gdy Harry przeskoczył przez cały system zabezpieczeń, jakby to było coś normalnego. Rzadko byłam świadkiem takiego widoku.
- Nie masz biletu? - wybełkotałam.
- Nie potrzebuję.
- Okej - wypuściłam powietrze z płuc.
- Przychodzę tu tylko, by pograć - wytłumaczył.
- Zauważyłam - spotkał się ze mną wzrokiem, gdy doszedł do schodów. Uśmiechnął się lekko, jednak nie mogłam się nim nacieszyć, gdyż schował połowę twarzy w kołnierzu swojej kurtki.
- A co ciebie sprowadza o tej godzinie?
- Wracam do domu.
- To widzę - usiadł na jednym ze schodków i zaczął wyjmować gitarę. - Czemu o takiej godzinie?
- To raczej ja powinnam cię o to spytać.
- Nie potrzebujesz odpowiedzi na to pytanie - usłyszałam pierwsze dźwięki instrumentu,
- Słucham? - stanęłam na przeciwko niego.
Ostatnim razem uciekł, gdy przekroczyłam granicę dziesięciu kroków. Tym razem stoję niecałe dziesięć centymetrów od jego stóp. Ten chłopak był bardzo tajemniczy.
- Znasz odpowiedź na to pytanie. Widzę to po tobie - złożył kostkę pomiędzy wargi, przez co skupiłam wzrok na jego ustach.
Zaśmiał się po chwili. Szybko odwróciłam wzrok, gdy zrozumiałam, że to była jedynie sztuczka, która miała mnie wytrącić z równowagi.
Czy aż tak łatwo można było zauważyć, że ten facet mi się podoba?
Oparłam się o mur i zaczęłam wsłuchiwać się w muzykę, która płynęła spod palców Harry'ego. Miał rację. Wiedziałam, czemu tu przychodził. Akustyka metra była idealna do tworzenia muzyki zapierającej dech w piersiach.
- To co sprowadza cię tu o tej porze? - spróbował jeszcze raz.
- Mam dzisiaj urodziny - wydusiłam.
- Wszystkiego najlepszego, Brenda - poczułam, jak jedna łza spłynęła po moim poliku. - Widzę, że mamy ze sobą coś wspólnego.

Chłopak z metra | H.S. Onde histórias criam vida. Descubra agora