15

1.8K 154 32
                                    

- Brenda! - przewróciłam się na drugi bok, twarz przyciskając do poduszki. Wydawało mi się, że słyszałam swoje imię. Nie dzwonił jednak dzwonek do drzwi. Jeżeli to sen, to był bardzo irytujący.Głowa mnie bolała, a gardło paliło jak piekło na ziemi. Kac i choroba to okropne połączenie. - Obudź się.
- Co? - Ledwo co wypowiedziałam pytanie. Otworzyłam oczy od razu napotykając rozzłoszczony wzrok Brooklyn.
- To, że jesteś z nami pokłócona, nie znaczy, że musisz zachodzić mamie za skórę - podniosłam się na rękach, zauważając, że nadal byłam we wczorajszych ubraniach. Od razu przypomniałam sobie wieczór towarzyski, który urządziłam w moim domu. Gry, alkohol i próba dobrania się do Harry'ego. Świetnie. - Idź do łazienki i się wykąp. Walisz browarem. Mamy piętnaście minut, żeby dotrzeć na miejsce. Nie marnuj go.
Rzuciła we mnie ręcznikiem, a ja bez żadnego zbędnego gadania ruszyłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Gdybym miała liczyć, mogłoby się okazać, że wzięłam najszybszy prysznic w historii brania szybkich pryszniców. Dosłownie cztery minuty później stałam na dywanie w pokoju, nadal ociekając wodą. Ponadto trzęsłam się jak osika na wietrze. Musiałam wziąć jakieś leki, inaczej będę cierpieć z głupoty.
- To coś ważnego? - Przełknęłam ślinę, by nawilżyć przełyk. Bolał mnie każdy ruch szczęką. Gdy weszłam do sypialni, Brook przeszukiwała akurat moją szafę, wyrzucając propozycje na łóżko.
- Napisałam ci wszystko w sms'ie - spojrzała na mnie w momencie, gdy kończyłam zapinać stanik. Zmrużyła oczy, po chwili wykładając z szafy białą opinaną sukienkę, której nienawidziłam. Ale za to moja mama ją uwielbiała. To musiała być ważna okazja. - Idealnie.
- Zapomniałam go wczoraj podłączyć.
Kątem oka zauważyłam, że telefon leżał na podłodze. Na pewno wyładował się przez noc.
- Dany miał przeczucie, że coś jest nie tak. Zawsze odpisujesz na wiadomości - pociągnęła mnie w stronę kuchni, trzymając w ręku moje ulubione szpilki. Chociaż coś dobrego. Z drugiej strony nie miałam siły nawet stać. Nie wiedziałam, jak poradzę sobie z takimi butami. I chodzeniem. - Masz kaca?
- Boli mnie gardło - złapałam się za bolące miejsce.
Brooklyn wzięła swoją torebkę, która leżała na stole w kuchni wraz z dwudziestoma pustymi butelkami po piwie i dwiema whisky. Nie miałam ochoty na to patrzeć, a co dopiero sprzątać. 
- Weź wodę. W samochodzie mam jakieś proszki przeciwbólowe. Powinno pomóc.
- Yhm - mruknęłam, idąc za nią jak cień.
Gdy wyszliśmy na dwór, od razu buchnął mnie zimny powiew wiatru. Zakryłam rękami najwięcej ciała, ile tylko potrafiłam, ale sukienka nie dawała wiele do życzenia. Cieszyłam się, że samochód Dany'ego stał po drugiej stronie ulicy. Przynajmniej nie musiałam iść aż tak daleko.
- Usiądź z przodu. Wzięliśmy małą ze sobą. Nie chcę, żebyś ją zaraziła.
- Okej - to było dobre wyjście. Poza tym, siedzenia z przodu były ocieplane. Zawsze mogłam poprosić Dany'ego, by je włączył.
- Hej, imprezowiczko - zawołał wesoły Dany, gdy powoli próbowałam wejść na przednie siedzenie. - Zabalowałaś wczoraj?
Kac odezwał się pierwszy. Głowa dzwoniła mi w środku, jakby nagle znalazło się w niej milion małych dzwonków.
- Jest chora i wyglądało na to, że sporo wczoraj wypiła. - Brooklyn wytłumaczyła za mnie. Przynajmniej nie musiałam używać głosu. Położyłam głowę, wpatrując się w domy, które mijaliśmy. 

- Nigdy jej takiej nie widziałem. Cicha Brenda. Nie wiedziałem, że to kiedyś nadejdzie - przewróciłam oczami, jednak wolałam się nie ruszać, ponieważ każdy szybszy ruch powodował powstawanie karuzeli w mojej głowie. 
- Nie nabijaj się, tylko zajedź gdzieś do apteki. Nie mogę znaleźć żadnych leków przeciwgrypowych.
- Robi się.


Po dwudziestu minutach drogi było mi znacznie lepiej. Mogłam przynajmniej powiedzieć kilka słów, nie płacząc z bólu. To był już jakiś postęp. 
Zawsze zastanawiałam się, jak to jest być rozłożonym przez chorobę. W dzieciństwie potrafiłam się ochronić przed silnymi chorobami i zwykle przechodziłam przez lekkie grypy. Na moje nieszczęście w dorosły życiu jak miałam chorować, to musiałam chorować porządnie. Z kacem.
Popiłam łyk wody, gdy dojechaliśmy na miejsce. Akurat piętnaście minut spóźnieni. Moja matka będzie zadowolona.
- Gdzieś wy się podziewali? - na drogę wykładaną kamykami wyszła mama. W białej sukience wyglądała na dostojną damę, jaką była, jednak postarzało ją to o kilka lat.
- Zaspałam - złapałam mamę za przedramiona, gdy całowała mnie po policzkach. Wymuszona grzeczność. 
- Jak ja cię wychowałam, dziecko? Spóźnialstwo jest dla biednych ludzi - podeszła do Brooklyn i przytuliła ją do swojego boku. Zawsze zastanawiałam się, czemu tylko mnie wykluczyła z prawdziwego życia rodzinnego. Od dzieciństwa żyłam na uboczu. Traktowana z rezerwą i wychowywana na zimną i wyrachowaną kobietę. Brakowało mi mamy. Prawdziwej rodzicielskiej miłości.

Chciałam wypomnieć, że wcale mnie nie wychowała, tylko zrobiła to Brooklyn, ale wstrzymałam się z odpowiedzią.
- Przepraszam, mamo - odpowiedziałam.
- Nie przepraszaj mnie, tylko swojego ojca. Przez twoje spóźnienie, musieliśmy opóźnić rozpoczęcie. 
- Porozmawiam z nim - dziękowałam Brook, że ratowała mi skórę. Tak było za każdym razem. Brendo, robisz to źle. Jak my cię uczyliśmy. Brendo, tak nie postępują kobiety biznesu. Odpuść i wyprostuj się.
Dlaczego nie mogła zrozumieć, że chciałam być zwykłą dziewczyną? Ubierać się w sieciówkach i jeść niezdrowe jedzenie z Nando's.
- Nie smuć się. To zołza. - Dany pociągnął mnie do swojego boku, mocno przytulając. Przeszliśmy wąski pasek drogi, po czym weszliśmy na polanę, gdzie stały już rozstawione stoły, a przy nich siedziała masa ludzi. Oczywiście wszyscy byli ubrani na biało. - Masz w końcu nas.
- Dzięki, Dany.

Dany był najlepszym przyjacielem, którego mogłam sobie wyobrazić. Potrafił chronić Brook, ich córkę oraz mnie jednocześnie. Zasługiwał na medal.
Pamiętałam Brooklyn, gdy się w nim zakochiwała. Zawsze powtarzała, że to był jej najlepszy okres w życiu. Za każdym razem modliłam się, by mnie także przytrafiła się taka historia. Gdy na horyzoncie pojawił się Ethan myślałam, że to będzie ten jedyny. W końcu poczułam przysłowiowe motylki w brzuchu. Chodziliśmy na randki i było jak w bajce. Aż w końcu musiała się skończyć. Zawsze dziwiło mnie, czemu nie potrafiliśmy kłócić się jak normalne pary, tylko pomimo oporu pozwalał mi na wszystkie rzeczy, jakie robiłam. Z perspektywy czasu wiem, że coś musiało za tym stać. Byłam niedojrzałą nastolatką, która myślała, że już wszystko wie o świecie. On był ode mnie starszy o cztery lata. Miał większe doświadczenie, a ja go zbywałam. 
- Skoro jesteśmy już w komplecie, możemy w końcu zacząć brunch - przemówiła matka. 
Usiedliśmy przy stole, który był najdalej oddalony od wszystkich. Zauważyłam Aggie z Grantem, którzy zasiadali przy rodzicach. Aggie była smutna. Grant pokiwał jedynie głową. Nie mogłam tak dłużej wytrzymać. Musiałam ją przeprosić.
- Kompletnie zapomniałam o Białej Imprezie - wyżaliłam się.
- Uwierz mi, że ja też przypomniałem sobie o tym dzisiaj nad ranem. Gdyby nie Brooklyn, to w ogóle bym tu nie przyjechał - odpowiedział Dany.
Biała Impreza była tradycją naszej rodziny. Zawsze wyprawiali ją na zakończenie lata, by pracownicy ojca mogli zaprosić swoje żony i dzieci, i świętować rozpoczęcie nowego etapu ich pracy. Jako mała dziewczynka uwielbiałam chodzić na takie imprezy. Poznawałam wtedy nowe dzieci w moim wieku i miałam się z kim pobawić. Nigdy nie lubiłam bawić się z siostrami, ponieważ jedna była za młoda, druga za stara. Poza tym przeważnie Brook siedziała ze swoimi koleżankami, a Aggie zajmował się ojciec. Ja miałam własną wolę.
- Hej - odwróciłam się na krześle, gdy usłyszałam znajomy głos za plecami. 
Brad usiadł koło mnie, wcześniej składając na moim policzku krótkiego całusa. 

- Pięknie wyglądasz - uśmiechnęłam się, rumieniąc. Wiedziałam, jak wyglądałam. Dużo brakowało mi do bycia pięknym. Byłam chora i bez makijażu. A jeszcze niedawno przysięgałam sobie, że nigdy nie upiję się przed ważnymi wydarzeniami. - Jak głowa?
- Dziękuję. Lepiej - mechanicznie złapałam się za nią, lekko ciągnąc za włosy. Pewnie znalazłoby się w nich kilka kołtunów. - Usiądź.
Zrobiłam mu miejsce po mojej prawej stronie.
- To ten typek z wesela Aggie? - usłyszałam szept. Dany przybliżył się do mnie, kładąc rękę na moim krześle. Zawsze był bardzo opiekuńczy w moim stosunku. Jednak nie zawsze to lubiłam. - Możesz odpuścić. Jest dobry.
- Ostatnio mówiłaś co innego i błagałaś, bym cię zabrał.
- Mówiłam wam co innego - zmrużył oczy, ale odsunął się ode mnie, zabierając rękę. W tym samym momencie do stolika podeszła Brook z córeczką. 
- Hej, jestem Brooklyn. Miło cię poznać. Brad, mam rację?
Uśmiechnęłam się, gdy Brook podeszła od naszej strony. Widziałam, jak walczy z tym, by nie przewrócić na mnie oczami. Była najmądrzejsza z naszej całej trójki. Ja, ani Aggie nigdy nie potrafiłybyśmy zrobić coś przeciwko naszej naturze. Brooklyn była tą wybaczającą. Miała serce uszyte w niebie, przez co kochałam ją jeszcze mocniej.





Chciałabym, żeby każdy z Was skomentował, co myśli o tej książce. Tak kilkoma zdaniami. Jak rozwija się waszym zdaniem akcja. Która postać wydaje wam się niedobrze opisana, albo za mało charakteru ma w sobie. Jest bezpłciowa. Wyczekuję Waszych odpowiedzi. Jestem ciekawa waszego punktu widzenia :)

Chłopak z metra | H.S. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz