30

1.5K 176 33
                                    

Jeżeli to czytacie, to dajcie gwiazdkę ;) Dziękuję!

Dom rodziców zawsze przyprawiał mnie o pewnego rodzaju emocje oraz tonę gęsiej skórki. Kiedyś myślałam, że były spowodowane wystrojem każdego pomieszczenia. Ciężkie, drewniane stoły, komody czy drzwi były wizytówką naszego domu oraz nieodłączną jego częścią. Meble dawały klimat pomieszczeniom, jakby cofnęło się do epoki renesansu. Wszędzie wisiały również obrazy, których nigdy nie mogłam zrozumieć. Jedyną światłością i przebiciem była kuchnia, która była zrobiona w nowoczesnym stylu. Często myślałam, że mieszkam na zamku z fosą niż w normalnym domu dwudziestego pierwszego wieku. Nie było jednak aż tak źle. Dało się do tego przyzwyczaić. Bywało to nawet plusem, gdy wraz z Aggie, gdy w końcu potrafiła mówić, bawiliśmy się w księżniczki uwięzione w wieży. Nasza wyobraźnia sięgała zenitów, gdy zaczynałyśmy zabawę. 
Tym razem w końcu zrozumiałam, czemu tak naprawdę nienawidziłam tam mieszkać. Nie chodziło o wystrój wnętrz czy nawet brak jasnych kolorów na ścianach. Była to moja mama. Jedyny powód, dla którego wolałam mieszkać w internacie sto kilometrów od domu, niż mieszkać tam do końca mojej edukacji.

 Często wpadałam tu w kłótnię z matką, chowając się później w zakamarkach mojego domu. Najczęściej był nim mój pokój, bądź gabinet taty, który pomimo całego wystroju był przytulny i czuło się w nim wygodnie i komfortowo psychicznie. Dopiero gdy skończyłam piętnaście lat, powoli zaczęłam się z nią dogadywać. Jeździła ze mną na zakupy i wybierała mi sukienki, które mogłam ubierać na różne gale czy wystawy, na które chodziliśmy. Byłam jej maskotką, odkąd Brooklyn wyjechała z domu na studia. Chociaż zawsze tą drugą. Przecież zawsze była jeszcze młodsza Aggie, którą trzeba się było również zajmować. Wtedy miałam z nią słaby kontakt. Zazdrościłam jej każdej chwili spędzonej w towarzystwie rodziców. Dlatego zaczęłam chodzić na mecze koszykówki, by chociaż trochę zbliżyć się do ojca. Oczywiście na początku bardzo żałowałam tego wyboru i nudziłam się prze każdą spędzoną tam minutę, ale z czasem polubiłam to, że nasze wspólne wypady na mecze stały się rutyną. 
- Jesteśmy na miejscu - usłyszałam po swojej prawej stronie, gdzie stał już Dany oparty o drzwi samochodu. Szybko odpięłam pasy i wyszłam na zewnątrz, od razu czując, że to dom rodziców. Szelest kamyków był zarezerwowany w głowie tylko dla tego miejsca. - Chcesz się przejść na początku?

Spojrzałam na ogród oraz niedaleko rosnący las, w którym czasami biegałam, gdy miałam fazę na bycie fit blogerką. Tam po raz pierwszy zwichnęłam sobie kostkę.
- Nie - westchnęłam, poprawiając włosy, które od razu zostały rozwiane przez wiatr. Na dworze pachniało deszczem. Uwielbiałam ten zapach. - Wolę to mieć za sobą.
Dany pokiwał jedynie głową, zamykając za mną drzwi. Na podjeździe stały jeszcze trzy samochody. Jeden należał do Granta, jeden do Brooklyn a ostatniego niestety nie rozpoznałam. Możliwe, że tata kupił sobie nowe auto, na pewno nie zważając na słowa mamy, że i tak ich nie używa. Ja nie posiadałam ani jednego. Manhattan nie był miejscem na jeżdżenie samochodem. Przynajmniej ja nie miałam do tego nerwów. 

Gdy weszliśmy do domu rodziców, od razu poczułam charakterystyczny zapach, który był rozpylany w każdym pomieszczeniu. Teraz już nie było odwrotu, by uciec. 
Przeszłam przez korytarz, zostawiając wcześniej swoje obuwie i zajrzałam z Danym do kuchni, jednak nie było śladu po rodzicach, czy nawet moich siostrach. Zamiast tego leżały upieczone ciastka i torty, które na pewno były przygotowywane na sobotnie święto. Od razu poczułam się głodna. Nie jadłam nic od trzynastej, a teraz zbliżała się prawie godzina siedemnasta. Akurat pora by zjeść coś ciepłego i rozsiąść się na kanapie w moim mieszkaniu.
- Kiedyś odwdzięczę ci się czymś gorszym - powiedziałam do Dany'ego, który jedynie przewrócił oczami, targając ręką moje świeżo co ułożone włosy.
- Cokolwiek powiesz, Brenda - skierował się w stronę salonu, z którego dochodziły pewne nieokreślone dźwięki. - Nie umiesz się mścić. Nigdy ci to nie wychodziło.
- Kiedyś się zdziwisz - odparłam, chociaż zgadzałam się z jego słowami w stu procentach. Nie umiałam wymyślać kar ani wprawiać ich w życie. Mogłam jedynie przytaknąć i odsunąć się na bok, jak robiłam to całe życie. 
- Przyjechałaś! - usłyszałam krzyk Aggie, od razu po wejściu do pomieszczenia. Uśmiechnęłam się lekko, chociaż w głębi duszy chciałam krzyczeć. Aggie uwiesiła się na moich ramionach, mocno przyciskając mnie do siebie. Na kanapie siedzieli już wszyscy. Nie widziałam jedynie taty. Najpewniej cały czas był w pracy. To nie była pora jego powrotów. - Już myślałam, że nie dojedziecie.
- Były korki - powiedział Dany, podchodząc do Brooklyn, która siedziała przy Grancie. Mama siedziała najbliżej kominka, który wyglądał na przygotowany do sezonu. W końcu na dworze było coraz zimniej. - Poza tym lał deszcz. Brenda nie pozwoliła mi się za bardzo rozpędzać.

Chłopak z metra | H.S. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz