09.1

1K 148 70
                                    

   Ulice były opustoszałe, przez co dość szybko można było dotrzeć do celu, który obrał nam Vex, czyli do głównego parku w centrum Bostonu. 

   Gdy wyszłam z domu, byłam obrażona na Judie i Vexa. Na Judie, że pozwoliła mi wyjść, a na Vexa, że w ogóle chciał mnie gdzieś zabrać. Teraz jednak sprawa była postawiona w innym świetle. Nie biegliśmy wygórowanym tempem, przez co miałam więcej siły, niż myślałam, że będę mieć. Nadal jednak miałam trudności ze złapaniem oddechu. Serce biło mi o wiele szybciej niż zwykle. Vex najwyraźniej wybrał sobie optymalne tempo. Podobało mi się, że nie chciał mi dopiec za to, że prawie olałam go, próbując biec sprintem. Chociaż z drugiej strony, gdyby pobiegł sprintem, stanęłabym w miejscu i po prostu poszła sobie do domu. Vex musiał wiedzieć, co robił. Marzyłam, że nigdy nie odebrałam tego numeru.
   Wtedy nie byłoby wcale problemu.

   - Już jesteśmy - Vex zatrzymał mnie ruchem ręki, sprawiając, że wpadłam na nią z rozpędem. Znajdowaliśmy się przed wejściem do parku. Vex nie zareagował na moje stękanie, tylko podszedł do najbliższej ławki, unosząc jedną nogę w górę na szczebelek. - Radzę ci się rozciągnąć. Musimy przebiec dzisiaj jeszcze dwa kilometry.
   Pokiwałam głową na jego słowa, podchodząc do jego boku i również podnosząc jedną z nóg. Na słowo dwa zakręciło mi się na chwilę w głowie. Wydawało mi się, że jeszcze kilka metrów i opadłabym na chodnik z braku sił.
   - Nienawidzę biegać - przyznałam, gdy po kilku próbach nadal nie mogłam złapać palcami za czubek buta. Spojrzałam na Vexa. Położył się na udzie, jakby wcale nie rwało go w mięśniach.

   A może tak się nie działo. 
   Głupi Vex i jego głupie ćwiczenia.

   - Złapiesz kondycję, to będziesz mówić inaczej - westchnęłam, zmieniając nogę na szczeblu, gdy czułam, jakby wszystkie zakończenia nerwów zaraz miałyby się w każdej chwili oderwać.

   Łatwo mu było mówić. Widać przecież, że jego ciało było stworzone do uprawiania sportu. Moje już nie za bardzo. Byłam niska, miałam masywne uda i małe piersi. Bóg miał chyba dylemat, gdy mnie tworzył.
   - Yhm - mruknęłam tylko, bo nie chciałam wzbudzać nowych kłótni. Byłam zmęczona i chciałam wrócić pod koc, tam gdzie było moje miejsce.
   - Dobra - porozciągał jeszcze kilka partii mięśni, pokazując mi, co powinnam czuć w danym momencie. 
   Znajdowaliśmy się na wejściu do parku. Bramka była przymknięta, jednak nie zamknięta. Na moje nieszczęście. Vex podszedł, otwierając ją dla mnie szerzej, każąc ruchem głowy, bym poszła przed nim. 
   Gdy chciałam wykonać pierwszy krok poczułam, jakbym była galaretką. Zamiast pójść dalej, usiadłam na ławce, na której jeszcze przed chwilą stawialiśmy nogi i pochyliłam się w dół, próbując złapać kilka głębokich wdechów. Źle się czułam.
   - Brenda, wstawaj.

   Marzyłam, by jego głupie komentarze w końcu zniknęły z mojego życia. Czy on nie widział, że ledwo co stawiałam kroki? Byłam zmęczona i przełyk palił mnie żywym ogniem. Potrzebowałam się czegoś napić, a nie kolejne kilka kilometrów.
   - Zwariowałeś - poczułam, jak chłopak łapie mnie za twarz. Przetarł kciukami pot, który lał się z mojego czoła, próbując skupić mój wzrok na sobie. - Zostaję tutaj. 
   - Brenda, posłuchaj mnie - szarpałam się z jego rękami, jednak ostatecznie wygrał on. Spojrzałam w jego oczy. Nie był nawet trochę spocony. W porównaniu do mnie, wyglądał, jakby dopiero co opuścił swój dom albo po prostu przechadzał się uliczkami Bostonu. Wkurzała mnie jego perfekcyjność. - Najgorszą rzeczą, jaką możesz teraz robić, to siedzenie. Wstań, proszę. 
   Westchnęłam, zirytowana, jednak podniosłam się z jego pomocą, opierając głowę a jego ramieniu. Przeklinałam go w myślach za to, co mi zrobił.
   - Nie chcę już biegać.
   - Okej - zgodził się, łapiąc mnie ręką w pasie, by utrzymać moje ciało w pionie. Włożyłam kilka kosmyków włosów za ucho, próbując udawać, że wszystko było w porządku. Uspokoiłam się, gdy zgodził się z moimi słowami. - I tak długo wytrzymałaś. 
   - Wytrzymałabym dłużej, gdybyś nie nadał takiego chorego tempa - poczułam, jak jego mięśnie się spięły, trzymając mnie. Przez jego twarz przeszedł również wyraz zdezorientowania.
   - To ty nas prowadziłaś. Ja tylko dostosowywałem się pod twój bieg.
   Spojrzałam na niego. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Ja również nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.
   - Czyli, że gdybym biegła jak żółw, to nie miałbyś nic przeciwko?
   - Brenda - zaśmiał się, stawiając pierwsze kroki. Teraz o wiele łatwiej złapać mi było oddech. Nie zdjęłam jednak jego ręki z pleców, czując, że potrzebowałam jeszcze chwilę kontroli z jego strony. - Oczywiście, że nie. Dopiero zaczynasz biegać. Musisz się przestawić - powiedział. - Poza tym muszę stwierdzić, że myślałem, że pobiegniesz ze mną jeszcze te kilka kilometrów do końca alei. Dobrze radzisz sobie na zajęciach.
   - Czy ja usłyszałam pochwałę? - złapałam się za klatkę piersiową, udając zadowoloną i zaskoczoną. Vex szturchnął mnie lekko biodrem, przez co lekko się zachwiałam. 
   - Nie przyzwyczajaj się. 
   - Możemy dalej iść?
   - Pewnie - odparł, poprawiając rękę na moim pasie. Nawet zapomniałam, że trzymał ją w tym miejscu. - Mamy dużo czasu.
   - Nie pracujesz dzisiaj? - zapytałam, zaciekawiona. Wydawał się być zajęty przez cały tydzień. Jego grafik był stale okupowany. Widziałam go w kalendarzu, który pokazała nam przyjaciółka Judie. 
   - Soboty mam zajęte - powiedział i szybko na mnie spojrzał, jakby nagle coś zrozumiał. - Ale to...
   Pokazał na nas ręką, puszczając mnie tak, że w ogóle nie mieliśmy już ze sobą kontaktu.

   - Okej, rozumiem - zaśmiałam się. Wiedziałam, że Judie się myli. Vex traktował mnie jak koleżankę jego przyjaciółki. Po prostu mi pomagał. - Nie musisz się martwić. Nie jestem zainteresowana.

   - Zabolało - skrzywił się. - Chodziło mi o to, że dzisiaj miałem akurat wolne. 
   Zawstydziłam się. Vex właśnie przyznał, że mu się podobam, a ja go tak po prostu zjechałam. Wzięłam głęboki wdech. Czyli Judie miała rację. Chciałam wrócić o tamtej rozmowy i jej wtedy przytaknąć. Może teraz nie paplałabym jak opętana.
   - To znaczy - chciałam się jakoś wybronić. - Myślałam, że mnie nie lubisz. Poza tym przechodzę przez bolesne rozstanie. To przez to się wyprowadziłam z Nowego Jorku.

   - Och - zmartwił się. - Nie nie lubiłem cię, Brenda. Po prostu jestem w pracy bardzo wymagający.
   Weszliśmy na główną aleję, na której znajdowała się największa fontanna w Bostonie. Była pokaźnych rozmiarów. Kilka osób siedziało na jej krawędzi, czytając książki i rozmawiając ze swoimi towarzyszami. 

   Spojrzałam na Vexa. Widać było, że atmosfera zrobiła się trochę niezręczna. Złapałam go za rękę, ciągnąc w stronę fontanny.
   - Sprawiałeś wrażenie ciągle na mnie wkurzonego - powiedziałam mu, wyżalając się. - Do tego nie podoba mi się, ze zabrałeś mnie siłą na bieganie. Nienawidzę się ruszać. 
   - Nie narzekaj - usiedliśmy na murku dzielący wodę od chodnika. 
   Kilku ludzi zebrało się w przejściu pomiędzy krzewami, oglądając dziewczynę, która grała na gitarze. Od razu przypomniało mi się, jak jeszcze rok temu wpatrywałam się w Harry'ego, który grał na jednym z wejść do metra. To było coś magicznego.
   - Brenda? - zastygłam w miejscu, próbując zebrać wszystkie myśli w głowie. Nie pamiętałam, czy wyobraziłam sobie ten głos, czy naprawdę ktoś mnie wołał. - Brenda!
   Odwróciłam się w stronę, której ktoś mnie nawoływał. Gdy zauważyłam znajomą sylwetkę, przyłożyłam rękę do twarzy, drugą próbując złapać jakieś podparcie. Niestety zamiast stałego gruntu poczułam wodę. Chwilę później wylądowałam w fontannie.

   - Harry! - w połowie wykrzyczałam, w drugiej połowie byłam już zagłuszona przez napływającą wodę do ust.

Chłopak z metra | H.S. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz