22

1.4K 153 23
                                    

Dotarcie do mojego domu nie zajęło nam więcej niż pięć minut, dlatego mało co odzywaliśmy się do siebie podczas drogi. To było dziwne, znowu go widzieć. Rozmawiać z nim, a tym bardziej przytulać się do niego na środku deptaka. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że dam radę odpowiedzieć mu kiedykolwiek bez wzruszenia się, bądź wybuchnięcia płaczem. Był jedną rzeczą w moim życiu, która sprawiała, że stawałam się mazgają. Nienawidziłam tego uczucia.  Potrafiło zapełnić moje myśli na tak długo, aż nie zasnęłam z wycieńczenia, wcześniej wypłakując swoje oczy. 

Gdy zobaczyłam go na chodniku, na początku myślałam o tym, by uciec. Uciec i nigdy go nie ujrzeć. Ale wiedziałam, że to nie było wyjściem. Nie chciałam znowu wracać do nieprzespanych nocy czy domysłów i analizowania rozmów. 
Gdy powiedział mi, że więcej nie może już tak wytrzymać i zrywa zaręczyny, nie wiedziałam, co czuć. Czy to była moja wina? Czy zrobiłam coś źle? 
Później jego rodzina wyprowadziła się z miasta, a ja nigdy nie dostałam od niego odpowiedzi.

Dopiero po czasie zrozumiałam, że po prostu się zbyt mocno różniliśmy. Poza tym nasi rodzice byli bardzo wymagający. Mama cały czas wchodziła między naszą dwójkę, a moja przyszła niedoszła teściowa próbowała zagłaskać mnie na śmierć. 
- Ja zapłacę - kiwnęłam głową, wychodząc z taksówki. Chociaż tyle mógł zrobić, po tym jak mnie zranił. Przynajmniej tak sobie wmawiałam. Osiem dolarów nie zagoiłoby rany, która pozostała po złamaniu mojego serca. Nawet tysiąc nie dałoby rady. 
- Otworzę nam drzwi - zaproponowałam, chociaż tak naprawdę nie chciałam go wpuszczać do mojego domu. Nadal nie rozumiałam, skąd te słowa znalazły się w mojej głowie, i jakim cudem je wypowiedziałam. Możliwe, że kilka przechodniów, którzy się przy nas zatrzymali pomogło mi podjąć decyzję. 
- Boisz się mnie? - zapytał, doganiając mnie na klatce schodowej. Zatrzymałam się w pół kroku, wpatrując się w jego klatkę piersiową. Wyobraziłam sobie uśmiech Harry'ego i od razu pożałowałam, że te wspomnienia na pewno zostaną zapełnione tymi z Ethanem. Ominęłam go i szybko doszłam na swoje piętro. 

- Jestem zmęczona - zakomunikowałam mu, czując, że to była po części prawda. Byłam wykończona dzisiejszym dniem i cieszyłam się, że powoli się kończył. - Kiedy przyjechałeś?
- Jestem w mieście od dwóch godzin. - Próbowałam go posłuchać, jednak nadal utrzymywałam go na dystans. - Twój tata powiedział mi, że spotykasz się ze swoją mamą.

- Słodko - wpuściłam nas do domu i szybko zdjęłam buty. W moim środowisku od razu poczułam większą kontrolę nad sytuacją. - Napijesz się czegoś?
- Bardzo chętnie. - Od razu skierował się do salonu, gdzie uwielbiał przesiadywać. Zawsze włączał telewizor i przełączał na kanały informacyjne. To była chyba jedyna rzecz, którą odziedziczył po swoim ojcu. Kontrola dziejących się przy nim rzeczy. Zawsze musiał być poinformowany najlepiej ze wszystkich otaczających go ludzi. Kiedyś lubiłam w nim tę cechę. Teraz uważałam to jedynie za wkurzający fakt, który nie pozwalał mi ruszyć dalej. 
- Proszę - usiadłam koło niego na kanapie, wręczając mu szklankę z wodą. Gdy włączyła się reklama, w pokoju na chwilę nastała cisza. Ta cisza jednak była tak przytłaczająca, że czułam, jak rozsadzało mnie w środku. - Boże, ja tak nie mogę. Co ja tu robię?
Wstałam z sofy i szybko przeszłam do kuchni, wyciągając z lodówki połowę otwartej butelki po winie. Potrzebowałam alkoholu.
- Brenda - wołał mnie, aż w końcu zatrzymał się w połowie kroku, stając w framudze drzwi. Wypiłam łyk wina i oparłam się o ścianę, lekko się z niej osuwając. - Wiem, że to jest nadal dziwne, ale...

- Dziwne? - prychnęłam - Ethan, zmarnowałam na ciebie cztery lata swojego życia i gdy w końcu zaczynałam się podnosić, ty znowu musiałeś się zjawić i zachowywać się, jakby nigdy nic się nie stało. Jakby ten ostatni rok nigdy się nie zdarzył.
- Że co? - prychnął. - To ja zmarnowałem cztery lata na ciebie i twoje idealnie ułożone życie. Przez ciebie nie mogłem spać po nocach. Cały czas odtwarzałem twój wyraz twarzy i to, jak dobrze ukrywałaś całą prawdę. - Podniosłam wzrok, przenosząc go na Ethana. Był wkurzony, a jego brwi wysoko uniesione. Chciałam się na niego wkurzyć, ale nie mogłam. - Ty naprawdę nic nie wiesz. Cholera, Brenda. Ty nic nie wiesz.
Odetchnął, również opierając się o ścianę. Złapał się za włosy, mocno za nie ciągnąc. Staliśmy na przeciwko siebie, wpatrując się w swoje oczy. Myślałam o tym, w jaki sposób butelka, którą trzymałam w ręku, rozbiła by się na jego głowie, ale było mi żal butelki. Była bardzo droga.
- Nic nie wiem, bo zachowujesz się, jakby wszystko było w porządku - wzięłam ostatni łyk wina i odłożyłam butelkę do zlewu, by dalej nie kusiła mnie swoimi możliwościami. - Ethan, mógłbyś mówić trochę jaśniej?
- Rozmawiałaś ze swoją matką? - zapytał, nie zważając na moje wcześniejsze pytanie. Podszedł do mnie tak blisko, że jego klatka prawie stykała się z moją. Nienawidziłam, gdy ktoś mnie tak zbywał, a jeszcze bardziej gdy naruszał moją przestrzeń osobistą, gdy tego nie chciałam.

Spróbowałam jeszcze raz. Nie chciałam się poddawać.
- Co miałeś na myśli, mówiąc o tym, że nic nie wiem?
- Wiedziałaś, że nigdy nie chciałem być prawnikiem? - mruknął, a ja przewróciłam oczami. Ethan był bardzo uparty. Nie chciałam stać w jednym miejscu, prawdopodobnie nie wiedząc tak naprawdę, kto stał naprzeciwko mnie, przygniatając mnie do ściany. - Ojciec zawsze mnie do tego zmuszał.
- Oczywiście, że o tym wiedziałam. Sabotażowałeś każde spotkanie, na którym byłeś - pokiwał głową, przełykając mocno ślinę. Jego serce mocniej zabiło pod koszulką.
- A wiedziałaś też o tym, że nasze rodziny zawarły umowę dotyczącą naszego związku?
- O czym ty mówisz? - Czułam, jak krew napływała mi do głowy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie mówi mi tego tylko dlatego, by się oczyścić. 
- Gdybym cię poślubił, zagarnąłbym pięćdziesiąt trzy procent wkładów twojej firmy - poruszył się, kładąc rękę przy mojej głowie, jednak ja ani drgnęłam. - Cztery lata temu wydawało się to dobrą inwestycją, bo wiesz, ile to pieniędzy. Prawie bym to zrobił, wiesz? - Przechyliłam głowę, próbując go słuchać, w tym samym czasie próbując znaleźć trochę przestrzeni. - Ale miesiąc po zaręczynach coś we mnie pękło. Widziałem, że mnie kochałaś i to mnie wkurzało, wiesz? Nienawidziłem cię za to, że tobie tak łatwo przychodził cały ten układ, że miałaś czelność się we mnie zakochiwać. 
- Trudno nie zakochać się w swoim narzeczonym - tym razem moje serce zabiło kilka razy szybciej. - Przepraszam, że nawet spróbowałam.
- Brenda - westchnął, dotykając mojego policzka. Dopiero przez jego dotyk zrozumiałam, jak bardzo byłam rozpalona. Wszystkie emocje spływały do mojego żołądka, przez co czułam się jak na haju. To nie było nic dobrego. - Byłem takim idiotą. Myślałem, że wiesz o wszystkim. 
- Widocznie się pomyliłeś - odepchnęłam się od ściany, wyrywając się z uścisku i od razu przeszłam na korytarz. Otworzyłam drzwi i uchyliłam je jak najszerzej, czekając, aż Ethan wejdzie za mną. - Przepraszam, ale niestety musisz już iść.
- Brenda.
- Jeszcze raz powiesz do mnie po imieniu, a dostaniesz z tych drzwi - warknęłam, przez chwilę zastanawiając się nad tym, jak nagromadziłam w sobie tyle złości. - Tak mówią na mnie rodzina i znajomi. Ty do nich nie należysz. Już nie - przeszedł przez próg, nadal na mnie patrząc. - Jeżeli jeszcze raz do mnie przyjdziesz, złożę pozew o zakaz zbliżania. A jeżeli to nie zadziała, to załatwię sobie ochroniarza. Z bronią. 
- Przepraszam za to, co się stało - przeszedł na koniec korytarza, stając na pierwszym schodku. - I za to, co się stanie.
Prychnęłam, trzaskając za nim drzwiami. Po raz pierwszy od roku, czułam, że naprawdę mogłam oddychać.

Chłopak z metra | H.S. Where stories live. Discover now