01.1

1.4K 137 46
                                    

Uwielbiałam pracować, jednak nic nie było tak dobrego, jak wyjście z pracy w piątek popołudniu. Z Judie zawsze miałyśmy pewien rytuał, aby piątkowy wieczór przeznaczyć na relaks i wykwintną restaurację. Nigdy nie wychodziłyśmy wtedy z domu same. To był jedyny wieczór, gdzie mogłyśmy porozmawiać i cieszyć się swoją obecnością. Skoro trzy do czterech dni w tygodniu wcale jej nie widziałam w mieszkaniu. Gdy ja przygotowywałam się sama do pracy, ona musiała w tym czasie manewrować po połowie miasta, próbując dostać się do pracy. 
Kiedyś nawet zaczęło mnie to irytować i zapytałam się, czemu tak robi.
- Po prostu lubię się czasem zabawić. A jeżeli zdarza się taka okazja, to po prostu z niej korzystam - zawsze odpowiadała. Jakby od początku wiedziała, jak skonstruować to zdanie. 
Prawdą było, że Judie była jedną z bardziej szalonych osób, które poznałam. Nawet Emily nie była tak odważna, by lądować w obcym łóżku czasami nawet trzy razy w tygodniu. 
Gdy zaczęłam wspominać stare czasy, zawsze opanowywała mnie refleksja. Jak sobie wszyscy radzą. W końcu nie widziałam się z nikim od pół roku. Ominęły mnie pierwsze rodzinne święta, przez co bardzo to przeżywałam. To Judie kazała mi ruszyć dalej. Gdyby nie ona, nadal weekendami siedziałabym w najwygodniejszej piżamie, na kanapie, płacząc i rozpamiętując życie w Nowym Jorku. Judie zmieniła mnie i chciałam jej to jakoś wynagrodzić. Na przykład nie wtrącając się w jej tryb życia.
Dlatego wymyśliłyśmy zasadę piątkowej oazy. Żadnych facetów. Żadnych imprez. Żadnej przeszłości. Tylko nasza dwójka.

- Chyba wezmę dzisiaj sałatkę. Nie mam dzisiaj ochoty na jedzenie - powiedziałam, patrząc w kartę dań. 
Jak na złość siedziałyśmy dzisiaj w Vergie's Kitchen. Nadal miałam sytuację z przed dwóch dni, przez co mało co przeszłoby mi przez przełyk. 

Zacisnęłam ręce na stole.
Judie spojrzała na stolik, gdzie akurat położyłam ręce.

- Nie mów, że nie bierzesz dzisiaj krewetek - Judie zmarszczyła czoło. Zawsze brałam tutaj krewetki. 

Siedziałyśmy na dworze, patrząc na brzeg oceanu. Może nie była to najmądrzejsza decyzja, ponieważ był dopiero marzec, a temperatury wieczorami nie przekraczały jeszcze piętnastu stopni, ale dzisiejszy wieczór był tak piękny, że musiałyśmy wybrać miejsca bliżej wody. Klimat dzisiejszej nocy był nie do powtórzenia.  
- Nie jestem głodna - broniłam się. W połowie to była prawda. Samo wejście do lokalu sprawiło, że mój apetyt zmalał do zera.
- I to wszystko przez Georga? Tego chłopaczka? Kochana, jesteś od niego lepsza - zaśmiała się lekko, burząc moje naburmuszenie. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, nie pokazując jej, że znowu mnie rozweseliła. 
Judie była pół meksykanką, pół hiszpanką. Miała latynoską krew, płynącą w jej żyłach. Zawsze upierała się przy zdaniu, że była lepsza od zwykłych amerykanów, ponieważ zawierała w sobie historię. Przez to była bardzo odważna i wygadana. Uwielbiałam jej sposób bycia. Nigdy nie spotkałam kogoś tak pozytywnie zakręconego.
- Sama nie wiem - złapałam się jedną ręką za skroń. Dzisiejszy dzień w pracy wykończył mnie do granic możliwości. Wybieraliśmy czcionki do kolejnych trzech numerów i naprawdę powoli nie rozróżniałam zwykłego Times New Roman od Georgii. Literki mnożyły się przed moimi oczami, próbując tworzyć nowe tańce. - Jestem zmęczona.
- Brenda, w końcu gadasz od rzeczy - odpowiedziała, również wzdychając. - Do końca życia będzie mnie prześladować ta rozkładówka.
Skończyłyśmy, zamawiając dwa dania wegańskie i bezalkoholowe mohito. 
- Powinnyśmy wyrwać się jutro na miasto - zaproponowała Judie po dłuższej chwili. 
Na dworze nie było nikogo oprócz nas. Nasze głosy odbijały się w uszach wraz z szumem oceanu. Pomimo że woda była daleko, nadal było ją wyraźnie słychać. Takie siedzenie wydawało się lekarstwem na moje zszargane nerwy. Nie potrzebowałam wychodzenia do klubów. Cisza i spokój była lepszą alternatywą.
- Sama nie wiem. - Uniosłam lekko wargi, próbując utworzyć z nich dziubek. Nauczyłam się tego od Judie. Cały czas zastanawiała się, układając usta w różne strony świata. - Wolałabym posiedzieć w domu. Zostały nam jeszcze dwa odcinki do końca sezonu.
- Mogłybyśmy zaprosić dziewczyny z pracy. Obiecuję, że spróbuję nikogo nie wyrwać. - Judie cofnęła się na krześle, bym mogła zobaczyć, jak jej ręka ląduje po prawej stronie jej klatki piersiowej. - Tylko my, taniec i alkohol. No weź, będzie fajnie.
- Mówiłaś tak ostatnio - przewróciłam oczami. 
Ostatni wieczór za domem skończył się odbieraniem Judie z komisariatu policji. Kto by pomyślał, że dziewczyny zachcą wykąpać się w największej fontannie w mieście. A jednak.
- To był inny przypadek. Ktoś podrzucił mi pixy. Nie byłam na to przygotowana.
Chciałam jej przypomnieć, że za każdym razem coś działo się z jej udziałem, ale kim mogłabym być, by odmawiać jej tych wszystkich rzeczy. Gdyby nie te szaleństwo, pewnie nawet nie przyjaźniłabym się z Judie. 
- Zastanowię się jeszcze - odpowiedziałam.
W tym samym momencie dostałyśmy swoje dania i napoje. Judie zaklaskała z podekscytowania, przez co kelnerka krzywo się na nas spojrzała. Uśmiechnęłam się, kręcąc z politowania głową.
- Jestem taka głodna - złapała za widelec i nóż. Ja przyglądałam się nadal jej ekstazie. Czasami naprawdę Judie przechodziła samą siebie. - Ale i tak cię przekonam.
- Na pewno - przekomarzałam się, biorąc pierwszy łyk mohito. Był orzeźwiający. Taki jak lubiłam.
Judie nie odpowiedziała już, a ja wiedziałam, że do niej należało ostatnie zdanie. Oczami wyobraźni już przeglądałam swoją mało wystrzałową szafę. Miałam w niej może jedną czarną miniówkę, którą założyłam ostatnich kilka razy. 
Cieszyłam się, że miałam tą zakręconą dziewczynę po swojej stronie. Bez niej życie w Bostonie byłoby o wiele smutniejsze.

Chłopak z metra | H.S. Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang