45

91 6 4
                                    

Powoli zbliżamy się do kończ tego opowiadania :( Czekam na wasze komentarze dotyczące tego rozdziału! :) :D 

#Kate 

-Jesteś pewien,że to się pod nami nie zawali?-pytam,spoglądając z nieufnością na drewnianą kładkę, która chwieje się niebezpiecznie z każdym naszym kolejnym  krokiem i ściskam mocniej rękę Marsela.-Dobrze,że włożyłam trampki.

- Ty zawsze nosisz trampki.-mówi, uśmiechając się do mnie z czułością.-Mam stu procentową pewność,Moliku. Sam budowałem tą kładkę w wieku jakiś jedenastu lat.- posyłam mu spojrzenie mówiące "i to ma mnie niby uspokoić?",na co Marsel chichocze. -Nie rozumiem Twoich obaw, kwiatuszku. W budownictwie, jestem prawie tak dobry, jak w gotowaniu. 

Przypominam sobie,jak pewnego dnia Marsel postanowił,że wyręczy Kaila w gotowaniu obiadu. Ugotował zupę pomidorową,która byłaby całkiem niezła,gdyby nie to,że smakowała piekielnie ostro. Jak się potem okazało Marsel wsypał do niej pięć łyżeczek ostrej papryki,bo pomylił ją sobie z przecierem pomidorowym. Jeśli więc konstruuje kładki tak samo udolnie jak gotuje,to możemy się spodziewać,że ta pod nami zaraz się złamie. Wzdrygam się,wyobrażając sobie jak wpadam do lodowatej wody,i próbuję dopłynąć do brzegu ale jakaś niewidzialna siła cofa mnie z powrotem,nie poddaje się ale tajemnicza siła nie ustępuje i wciąż wpycha mnie do wody, aż wyczerpana z sił  opadam na dno i już nigdy nie wydostaje się na powierzchnię. Kurczę,mogłam bardziej uważać na lekcjach pływania. 

Wzdłuż kręgosłupa przebiega mi dreszcz,kiedy czuję ciepły oddech Marsela tuż przy moim uchu. Jego ramie jest ciasno owinięte wokół mojej tali. Kiedy znalazł się tak blisko mnie?  Nie potrafię  jednak w tej chwili o tym myśleć,bo jedynym co rejestruje mój mózg jest Marsel.  Jego zapach. Jego bliskość.  Jego dotyk. Jestem w stanie jedynie  myśleć, o tym jak blisko jego usta są tych  moich.

-Spokojnie jestem pewien,że kładka się nie zawali. Choć wizja Ciebie w mokrej,przylegającej do ciała sukience jest kusząca,to muszę niestety wykluczyć tą opcję, bo ta kładka jest naprawdę solidnie zrobiona. Niestety. 

Kiedy mówi,jego oddech łaskocze mnie we wrażliwe miejsce, między końcem szyi a początkiem ucha. Próbuję zignorować moje mocno bijące serce, odwracam się i uderzam go mocno w ramię. 

Marsel odskakuje ode mnie, bardziej z zaskoczenia niż z bólu,a deski kładki trzeszczą głośno.  Patrzy na mnie z mieszaniną zdezorientowania i rozbawienia.

-Za co to było?

-Za zrobienie ze mnie galarety.- W książkach wiele razy spotkałam się z  opisami pocałunków  zapierających dech w piersiach, dotyku,który wywołuję gęsią skórkę, spojrzenia,które powoduje,że nasze nogi zamieniają się w galaretę, ale myślałam, że to tylko wymysły autorek.   Myślałam tak, dopóki nie poznałam Marsela.

-Galarety? Nie planowałem zrobić z Ciebie galarety. Osobiście wolę kisiel.- odpowiada, starając się nie roześmiać.

***

-Naprawdę sam to wszystko zbudowałeś?-mówię, rozglądając się z podziwem  dookoła. Marsel siedzi po turecku na przeciwko mnie. Przyciskając kolana do piersi,siedzę  na podłodze otulona kocem,który pachnie Marselem i przyglądam się zdjęciom,plakatom i wszelkiego rodzaju wycinkom z gazet wiszącym na ścianie. Na jednym ze zdjęć   widnieją Marsel oraz Celest, ze swoimi przyszywanymi rodzicami. Mama Marsela, wyglądająca jak starsza wersja teraźniejszej Celest  stoi obok wysokiego i postawnego mężczyzny z ciemnymi włosami.  Mężczyzna trzyma rękę na ramieniu Marsela, i uśmiecha się surowo. Celest nie jest, jak zwykle w centrum,tylko stoi  z tyłu przytulona do boku swojej matki. Jej długie, złote włosy są tylko  odrobinę dłuższe niż w tej chwili. Obydwie się uśmiechają. Celest szczerzy zęby pokazując ubytki w miejscu jedynek. Jedynie mały Marsel się nie uśmiecha, nie patrzy nawet w obiektyw. Stoi sztywno,wpatrując się w dłoń ojca leżącą na jego ramieniu. Zastanawiam się ile mógł mieć lat,kiedy robiono to zdjęcie. Odrywam wzrok od fotografii,kiedy dociera do mnie jego głos.

-Kiedy, byłem młodszy i nie miałem jeszcze ataków, dysponowałem mnóstwem wolnego czasu. Musiałemzająć się czymś, co oderwałoby moje myśli od tego wszystkiego. W zamku nigdy nie czułem się jak w domu,więc postanowiłem,że wybuduję sobie swój własny,mały schron. Taki, do którego tylko ja miałbym wstęp. Tak właśnie powstał ten domek.  Przychodzę tutaj zawsze kiedy chce coś sobie przemyśleć, albo po prostu pobyć sam. Nikogo jeszcze tutaj nie wpuszczałem. Jesteś pierwszą,która wie o istnieniu Dolly.

-Nazwałeś  ten domek Dolly? 

Kiwa głową,lekko zażenowany.

-Miałem taki okres w życiu, kiedy nadawałem imiona praktycznie wszystkim przedmiotom lub  miejscom, do których chodziłem. Pamiętam nawet,że  kiedyś dałem imię mojej szczoteczce do zębów. Ralph,jeśli chcesz wiedzieć. Pewnie teraz myślisz,że jestem dziwny ale nie miałem wtedy zbyt wielu przyjaciół,i myślę,że to przez to zacząłem nadawać imiona przedmiotom nieożywionym. Chciałem czuć się choć odrobinę mniej samotny.

-Przykro mi Marsel.- wzrusza ramionami,chcąc pokazać,że wcale go to nie rusza ale ja wiem,że tak naprawdę bardzo go to zraniło. Każdy  potrzebuje osób, na których może polegać w swoim życiu.- Ja uważam,że to całkiem urocze. 

-Chciałbym Cię o coś zapytać.

-Wal śmiało,możesz zapytać o co chcesz.

-Nie tęsknisz czasem, do tego co było kiedyś? Wiem,że na razie niczego jeszcze nie pamiętasz ale te wszystkie wspomnienia z życia na Ziemi, Twoi rodzice to wszystko jest tam gdzieś w Tobie,tylko głęboko ukryte. Takich rzeczy nigdy się nie zapomina,nawet jeśli chwilowo się  ich nie pamięta, to one i tak w jakiś sposób będą się przypominać.  Mam na myśli...

- Nie pamiętam przeszłości ale kiedyś sobie wszystko  przypomnę. I to właśnie dzięki Tobie, Marsel. Jednak, dla mnie w tej chwili, najważniejsze jest to co jest teraz.  Czyli Ty.- Mogę się założyć,że jestem teraz cała czerwona na twarzy. Nigdy nikomu nie mówiła tego typu rzeczy,przynajmniej nie pamiętam żeby mówiła. Ale mam pewność,że to co czuję jest prawdziwe. Czekam w napięciu na odpowiedź Marsela. 

-Przepraszam.- odpowiada. Marszczę brwi zdezorientowana. Liczyłam na jakieś deklaracje miłości,albo przynajmniej zwykłe "dziękuję",ale na pewno nie na przeprosiny. 

-Dlaczego mnie przepraszasz? Przecież nie zrobiłeś nic złego.

Bierze głęboki oddech,jakby przygotowywał się na wyznanie czegoś strasznego,ale po chwili mówi tylko :

-Przepraszam za tą randkę. To miał być najlepszy dzień Twojego  życia,a pewnie tylko strasznie się wynudziłaś. 

-Wcale nie.- odpowiadam zgodnie z prawdą.- Ten domek to kawałek  Ciebie,a ja naprawdę lubię poznawać kolejne cząstki Marsela. 

*** 

Kiedy wracam na dworze panuje już półmrok. Drewniana kładka skrzypi,jeszcze bardziej przeraźliwie niż przedtem, a ja mam coraz większe wątpliwości czy da radę nas utrzymać.

-Marsel, jesteś pewien,że ta kładka  na pewno udźwignie nasz ciężar?-pytam szukając jego ręki w ciemności. Niestety, zapomnieliśmy wziąć latarki. 

-Moliku,mogę dać sobie rękę odciąć...

W tej chwili mostek załamuje się z głośnym trzaskiem desek,a my wpadamy do lodowato zimnej wody.








The happily ever afterWhere stories live. Discover now