PROLOG

36 1 0
                                    

Hagrid szedł szybko ponurą, ciemną ulicą. Gdzieś przed sobą słyszał krzyki. Na horyzoncie biła czerwona łuna. Pożar już ugaszono, ale gdzie nie gdzie dogasały ostatnie płomienie. W końcu zza zakrętu wyłonił się dom - a raczej to, co z niego zostało.

Olbrzym powstrzymał szloch. W tym domu mieszkali jego przyjaciele. Teraz gdzieś tam, wśród ruin, leżały jeszcze niedawno ich martwe ciała.

Hagrid przecisnął się przez tłum aurorów, próbujących ogarnąć zamieszanie. Ignorując ich gniewne krzyki i ostrzeżenia wszedł pomiędzy ruiny.

- Hagridzie, nie wchodź tam! Ten dom może się zawalić!

Nic nie odpowiedział, tylko podążył tam, gdzie jeszcze niedawno było pierwsze piętro i sypialnia. Usłyszał ciche popłakiwanie niemowlęcia. Pchnął pozostałość po drzwiach i wszedł do pokoju.

Na środku pomieszczenia stało łóżeczko. W środku leżał mały, czarnowłosy chłopiec. Na czole miał brzydką, krwawiącą ranę. Cicho płakał, patrząc z przerażeniem na Hagrida.

- No już, mały - mruknął olbrzym, wyjmując go z łóżeczka. - Już ci nic nie grozi, cholibka...

Owinął go we własny płaszcz (równie dobrze mógł go włożyć do kieszeni) i rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. W kącie dostrzegł jeszcze jedno łóżeczko. Podszedł szybko do niego i zajrzał do środka.

- No chodź, ślicznotko - mruknął. - Ciebie też tu nie zostawimy.

Dziewczynka leżała nieruchomo i patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Nie płakała. Hagrid chwycił ją i także owinął w płaszcz. Obrzucił pokój jeszcze jednym, uważnym spojrzeniem i otarł łzę. Potem obrócił się i wyszedł.

***

Gdy Hagrid pojawił się na pustej, mugolskiej uliczce Privet Drive, pożyczonym latającym motorem, czekały tam na niego dwie osoby. Olbrzym zsunął się nieco niezgrabnie z pojazdu i podszedł do nich.

- Dobry wieczór, panie psorze! - Kiwnął głową w kierunku czarodzieja z długą, siwą brodą. Potem obrócił się w kierunku wysokiej i chudej kobiety w szpiczastym kapeluszu. - Dobry wieczór, pani psor!

- Albusie... - Kobieta chciała o coś zapytać swojego towarzysza, ale czarodziej pokręcił głową.

- Daj mi go, Hagridzie! - zwrócił się do olbrzyma.

Hagrid oddał czarodziejowi małego chłopca. Ten wyjął z kieszeni list i umieścił go między kocami. Następnie podszedł pod drzwi jednego z domów.

- Albusie, ja naprawdę uważam, że to nie jest dobry pomysł. - Na potwierdzenie jej słów zza ich pleców rozległ się spazmatyczny szloch Hagrida.

- Hagridzie...

- Tak. - Siąknął raz jeszcze nosem, wyciągając ogromną chustkę do nosa. - Przepraszam, panie psorze...

Profesor zwrócił się do kobiety:

- Minerwo, wiem, że to nie jest najlepszy pomysł, ale innego nie mamy. Tutaj Harry będzie najbezpieczniejszy.

- Albusie! Ty nie widziałeś tych mugoli! To chyba najgorsi ludzie na świecie!

- Minerwo, wiem. Ale jak już powiedziałem - tu będzie najbezpieczniejszy. - Z tymi słowami schylił się i położył chłopca pod drzwiami.

Wszyscy troje patrzyli chwilę na zawiniątko, po czym czarodziej westchnął.

- Powodzenia, Harry!

W tym momencie spod płaszcza Hagrida rozległo się ciche ziewnięcie. Olbrzym rozsunął poły płaszcza i wyjął drugie niemowlę.

- Właśnie, panie psorze, co z nią?

Dziewczynka rozglądała się dookoła szeroko otwartymi, zielonymi oczami. Profesor podszedł do Hagrida i wziął ją ostrożnie na ręce.

- Zajmę się nią, Hagridzie.

- Co zamierzasz z nią zrobić, Albusie? - dopytywała się Minerwa. - Nie zostawisz jej tutaj? Razem z Harrym?

Profesor pokręcił głową.

- To byłoby zbyt niebezpieczne...

- Jak to? Harry jest tu bezpieczny, a ona nie?

Mężczyzna skinął głową.

- To potężniejsza magia, niż nam się wydaje.

Z tymi słowami obrócił się z zamiarem odejścia.

- Albusie! - zawołała raz jeszcze kobieta. - Dokąd ją zabierasz?

Czarodziej uśmiechnął się.

- Sądzę, że u młodych państwa Ravenów, będzie jej całkiem przyjemnie.

Po tych słowach obrócił się i zniknął.

Walcz o to, co kochaszWhere stories live. Discover now