Rozdział dwudziesty drugi. Blask gwiazd

362 48 913
                                    



Nie ginie zatem człowiek idąc w ciemne kraje!

Jakiś jego cień lekki po śmierci zostaje.

Homer ,,Iliada"


Wszystko ma swój czas,

płacz i śmiech żyją w nas,

ważne, by wiedzieć że

nic nie jest na zawsze.

Każda noc ma kres,

cichnie sztorm w morzu łez,

żaden diabeł czy bóg

nie zniszczy w nas wiary, że:

Wszystko czas ma swój

Przyjdzie śmiech, zniknie ból

ważne, by wierzyć że nic nie jest naprawdę.

Anna Dereszkowska ,,Tango z aniołem"




 Na Olimpie trwały zażarte dyskusje na temat dalszego losu wojny. Bogowie z wielkiej dwunastki, poza Hadesem, podzielili się na strony sprzyjające dwóm narodom, co powodowało niesnaski wśród nich samych. Jednocześnie tak naprawdę mało kto zastanawiał się nad powodem wojny, czyli sporem trzech bogiń, który doprowadził do porwania Heleny, a bardziej nad tym, który z wojowników, zarówno greckich, jak i trojańskich, jest godny boskiej pomocy.

Afrodyta była zadowolona, że Apollo i Artemida stanęli po stronie Trojan, którzy zawsze oddawali im wyjątkową część, ale martwiło ją, że sam Zeus pod wpływem nacisków Tetydy opowiedział się za Grekami.

Sytuacja z Amazonkami i śmierć Pentezylei miały jednak szansę zmienić bieg wydarzeń. W końcu były one czcicielkami Aresa, więc ten nie powinien sprzyjać ich zabójcom.

— Nie sądzisz, że spadnie na ciebie hańba, gdy ludzie dowiedzą się, że Ares, wielki pan wojny, nie przejął się śmiercią swojej popleczniczki? — powiedziała mu pewnego dnia prosto z mostu.

Ares zaśmiał się gorzko i oparł o kolumnę.

— Przestań mącić, jesteś taka sama jak moja matka. — Skrzyżował ręce na piersiach. — Przejąłem się śmiercią Pentezylei, ale ona odeszła w chwale. Natomiast twój ulubiony Parys, jeśli odważy się wyjść z pałacu i pójść do boju, zginie od pierwszej strzały, wcześniej trzęsąc się i płacząc.

— Parys nie jest moim ulubieńcem i dobrze o tym wiesz! — krzyknęła Afrodyta. — Chcę pomóc Eneaszowi, a ty nawet tego nie umiesz dla mnie zrobić! Nigdy mnie nie kochałeś!

Ares zwrócił w jej stronę puste, ciemne oczy, z których nie umiała nic wyczytać.

— Byłoby dobrze, gdyby tak było — stwierdził surowo. Afrodyta pomyślała, że równie dobrze mógł przebić ją mieczem.

Nagle przez portyk, gdzie stali, przeszła Atena, która widząc dwójkę bogów, zatrzymała się i obdarzyła ich zimnym spojrzeniem.

— Cóż to, kłótnia zakochanych? — zadrwiła. — Dobrze, że ja nie mam czasu na takie bzdury.

— Gdyby ci się jednak nudziło, mogę zawołać Hefajstosa[1] — odpowiedział z równą drwiną Ares. Atena skrzywiła się.

— Właściwie powinniście żyć teraz w dobrej komitywie, oboje pomagacie tym paskudnym Grekom — naburmuszyła się Afrodyta. — Wolicie wspierać jakiegoś Agamemnona, mordercę dzieci, albo Ajaksa, który tylko myśli, żeby upić się po bitwie, a prawdziwie dzielni żołnierze jak Hektor i Troilus są zdani na siebie!

Grecy i TrojanieWhere stories live. Discover now