Rozdział XIII

16.4K 688 100
                                    

Victoria

Siedziałam właśnie w swoim pokoju, czytając książkę dotyczącą czarnej magii, kiedy poczułam pieczenie w lewym przedramieniu. Czarny Pan mnie wzywał. Ostatnio zdarzało się to dosyć często. Pytał mnie wtedy o dzieciństwo i rodzinę, co było dosyć absurdalne, biorąc pod uwagę fakt, że to on porwał moich rodziców. Minął już miesiąc odkąd opuściłam Hogwart. Zdążyłam się już przyzwyczaić do atmosfery panującej w twierdzy. Moi rodzice byli zamknięci w lochach. Nawet nie wiedzieli, że złamałam ich zakaz. Może to nawet lepiej. Zrobiłabym wszystko, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Przerywając rozmyślania wstałam i ruszyłam w stronę gabinetu Voldemorta. Co dziwne, z każdym naszym spotkaniem mój strach malał. Miałam dziwne wrażenie, że Lord traktuje mnie wyjątkowo łagodnie. Inni chyba też doszli do tego wniosku, gdyż za każdym razem, gdy opuszczałam pokój towarzyszyły mi ich złowrogie spojrzenia. Weszłam do gabinetu, uprzednio pukając do drzwi.

- Panie - skinęłam głową i zajęłam fotel naprzeciwko jego biurka.

- Victorio - powtórzył mój gest - Dzisiejsze spotkanie będzie miało inny charakter - zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.

- Inny charakter? - powtórzyłam głupio. Tom uśmiechnął się.

- Pozwól, ze zaczną od początku. Nie ukrywam, ze jesteś istotną częścią mojego planu podbicia świata i oczyszczenia go ze szlam i mugoli. A to wszystko za sprawą twoich przodków. Ród Cassidy od zawsze był wyjątkowy. Rosemarie, pierwsza kobieta w tym rodzie posiadała niezwykle cenny dar, a mianowicie potrafiła panować nad żywiołami. Nie każda kobieta odziedziczała tę umiejętność. Twoja matka i babka nie potrafiły tego. Jednak twoja prababka Joanne posiadała ten dar. Jej specjalnością była ziemia. Mam podstawy sądzić, że ty również odziedziczyłaś tę umiejętność - dokończył i spojrzał na mnie wyczekująco.

- Ja? Co? Ale to niemożliwe, wiedziałabym - zaczęłam, nie dowierzając.

- Pomyśl Victorio. Wróć do czasów swojego dzieciństwa. Czy nie zdarzało ci się, kiedy nie panowałaś nad emocjami, że wokół ciebie wybuchał niespodziewanie pożar lub zrywał się porywisty wiatr? - zapytał. Zamarłam, gdyż przypomniałam sobie pewną sytuację, która wydarzyła się przed moim przybyciem do Hogwartu. Miałam wtedy około siedmiu, ośmiu lat. Siedziałam z tatą w ogrodzie przed domem, a ojciec bezskutecznie próbował mnie nauczyć latać na miotle. Kiedy mój tyłek po raz setny gruchnął o ziemię nieźle się wkurzyłam. Zaczęłam krzyczeć i zaciskać ręce w piąstki, przeklinając na czym świat stoi. Wtedy wokół mnie rozpalił się pierścień ognia, paląc trawę i kwiaty, które tak sumiennie pielęgnowała moja mama. Ogień zgasł tak szybko jak się pojawił, a mój tata szybko pobiegł do domu, zostawiając mnie wśród zgliszczy. Przez okno widziałam, jak tłumaczy coś mojej mamie, a ona przerażona zasłania ręką usta. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz to zaczęło mieć sens. Voldemort uśmiechnął się triumfalnie, jakby wiedział o czym myślę. To w sumie było prawdopodobne, przecież był mistrzem legilimencji.

- Widzisz. Właśnie o to mi chodziło. Na dzisiejszym spotkaniu chcę, abyś spróbowała zaprezentować mi swoje umiejętności. Jestem prawie pewny, ze twoją specjalnością jest ogień, co niezmiernie mnie cieszy, ale chciałbym się jeszcze upewnić - wstał, a ja poszłam w jego ślady.

- Wystaw rękę i zamknij oczy. Skup się. Oczyść umysł ze zbędnych myśli. Zajrzyj w głąb swojej duszy i przywołaj swój żywioł - zastosowałam się do jego poleceń, ale nie za bardzo mi to wychodziło. Już miałam zrezygnować z prób, kiedy poczułam małą iskierkę w moim ciele. Złapałam się jej i pozwoliłam, by ciepło zalało moje ciało. Otworzyłam oczy. Moja ręka, od łokcia po czubki palców stanęła w ogniu. Tak się przestraszyłam, że przestałam się koncentrować i ogień zgasł. Poczułam się, jakby coś wyssało moje siły życiowe i ciężko opadłam na krzesło.

- Świetnie ci poszło. Teraz jestem już pewien twojej mocy. Idź i odpocznij, jutro widzę cię tutaj o tej samej porze. Zdziwiona moimi umiejętnościami ruszyłam w stronę swojego pokoju.

Draco

Siedziałem w bibliotece, ślęcząc nad kolejną z rzędu książką, szukając informacji na temat rodziny Cassidy. W końcu zrezygnowany odłożyłem tomiszcze i wyszedłem z pomieszczenie, ruszając w stronę Wieży Astronomicznej. To właśnie tam chodziłem, kiedy chciałem być sam i tak było też tym razem. Na zakręcie wpadłem na kogoś. Tą osobą okazała się być profesor Trelawney, która na mój widok szeroko otworzyła oczy. Już chciałem ją wyminąć, kiedy chwyciła mnie za ramię, zadziwiająco mocno i odezwała się nienaturalnie niskim głosem:

Na nic są starania, Czarny Pan nadchodzi. Zmiecie w pył wszystko na swojej drodze. Wojna jest nieunikniona. A pośród tego miłość, która nie ma prawa istnieć. Dziewczyna z ognia zrodzona zakończy wojnę, poświęci się. Chłopiec Który Przeżył zabije czarnoksiężnika, w blasku i chwale. A ty Draco stracisz ją bezpowrotnie. Dziewczynę z ognia zrodzoną.

Stałem w bezruchu, nie mogąc zrozumieć słów Sybilli. Stracę ją? Dziewczynę zrodzoną z ognia? O co chodzi? Profesorka ocknęła się, jakby z transu i spojrzała na mnie.

- Oh wybacz Draco, chyba mi się przysnęło - i nie oglądając się za siebie poszła w tylko sobie znaną stronę. Patrzyłem chwilę za nią, nadal nic nie rozumiejąc, w końcu jednak ruszyłem w stronę Wieży Astronomicznej, zastanawiając się, co ta chora wariatka jeszcze robi w tej szkole.




Draco Malfoy - inna historiaWhere stories live. Discover now