Rozdział XXVII

10.2K 486 80
                                    

Victoria

Wiesz jak to jest, kiedy twoja nadzieja na lepsze jutro nagle znika prawda? Zostaje tylko ta świadomość, że mogło być inaczej, że był jeszcze cień szansy. A potem wszystkie twoje marzenia legną w gruzach a ty nie masz już o co walczyć. Tak właśnie czułam się, stojąc obok chłopaka którego kocham, będąc w tłumie ludzi, którzy nie zasłużyli na taki koniec i patrząc na martwe ciało Harry'ego Pottera trzymane w potężnych ramionach Hagrida. W tym właśnie momencie maleńki płomyk nadziei, tlący się słabo w moim sercu boleśnie zgasł. Nic nie mogło mi pomóc wyrwać się z tego otępienia, nawet dłoń Dracona zaciśnięta na mojej i świadomość, że twoi przyjaciele wciąż żyją. Rozdzierający szloch, który wyrwał się z piersi Pansy bynajmniej nie pomógł mi otrząsnąć się po tym widoku. Setki par oczu zwrócone były w stronę Voldemorta, uśmiechającego się szyderczo na widok reakcji tłumu. Już po chwili po dziedzińcu potoczył się jego chichot, przepełniony drwiną i triumfem.

- Patrzcie. Patrzcie i podziwiajcie Chłopca Który Przeżył. Tchórza, który nareszcie skończył tak, jak powinien był już dawno temu - słowa, które padły z ust Czarnego Pana wysłały niewidzialne ostrza, które boleśnie przeszyły resztki mojego serca - ale dam wam jeszcze szansę. Nie myślcie, że jestem aż taki bezwzględny - gdyby nie tragizm sytuacji na pewno parsknęłabym śmiechem - każdego, kto zdecyduje się w tej chwili dołączyć do mnie przyjmę z otwartymi ramionami - nikt nie ruszył się z miejsca. Tom patrzył na to z niezadowoleniem wypisanym na twarzy. Po chwili odwrócił się i zniknął w chmurze czarnego dymu. Walka na nowo rozgorzała. Uczniowie i Śmierciożercy jak jeden mąż rzucili się ku sobie miotając śmiertelnymi zaklęciami. Ja, wraz z kilkorgiem uczniów ruszyłam z powrotem do zamku, do Wielkiej Sali, gotowa bronić szkoły i życia swojego oraz swoich przyjaciół do samego końca. Pomieszczenie, które pamiętałam z poprzednich lat nauki wcale nie wyglądało tak samo. Ściany były podziurawione zaklęciami, gruz leżał na posadzce, a ze stołów zostały same drzazgi. Uczniowie walczyli na śmierć i życie, gdzieniegdzie migały mi postacie członków Zakonu Feniksa. Kingsley. Nimfadora i Lupin. Pan i pani Weasley. Na środku sali pojedynek toczyła Bellatrix Lestrange. Ta piękna, czarnowłosa, choć obłąkana kobieta była jak demon. Od jej zaklęć na ziemię padało coraz więcej ciał. I kiedy zielony promień zaledwie o cal minął głowę rudowłosej Ginny Weasley nikt nie mógł powstrzymać furii, która zawładnęła Molly.

- NIE W MOJĄ CÓRKĘ SUKO! - wrzasnęła, a jej głos potoczył się echem po pomieszczeniu. Kobieta ruszyła na Bellatrix z rządzą mordu w oczach. Czarnowłosa zaśmiała się obłąkańczo i z uśmiechem na ustach ruszyła do walki. Wszystko w Wielkiej Sali zamarło w oczekiwaniu. Trzeba było przyznać, przeciwniczki dorównywały sobie umiejętnościami i z twarzy Belli powoli znikał pełen satysfakcji uśmieszek. Nagle, nie wiadomo kiedy Lestrange zawahała się, a pani Weasley nie miała litości. Jej zaklęcie uderzyło w pierś czarnowłosej, a ta z krzykiem upadła na posadzkę. Po sali rozległ się pełen furii wrzask, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Na scenę wkroczył sam Lord Voldemort, a jego różdżka bezlitośnie skierowała się w stronę rudowłosej kobiety. Wydawać by się mogło, że ta nie ma szans, ale kiedy zaklęcie już miało pozbawić ją życia wyrosła przed nią tarcza, która uchroniła ją. Spod peleryny niewidki, ku ogólnemu zdziwieniu wypadł Harry Potter i stanął naprzeciw swojemu odwiecznemu wrogowi. Każdy wpatrywał się z przejęciem na wymianę zaklęć. I wtedy, choć Harry nie mógł tego przewidzieć, za plecami Pottera wyrósł nie kto inny jak Lucjusz Malfoy z uniesioną różdżką. Ktoś krzyknął. Chłopak odwrócił się by obronić się. Czarny Pan tylko na to czekał. Zielony promień pomknął w stronę chłopaka. Decyzję podjęłam w ułamku sekundy. Pomyślałam o Pansy. O małej istotce, którą nosiła pod piersią, a o której Harry nie miał zielonego pojęcia. O świecie magii pogrążonym w chaosie, pod rządami Toma Riddle'a. I nim śmiertelne zaklęcie dotknęło Pottera, napotkało moje ciało. Uśmiechnęłam się szeroko. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem, a ja uśmiechałam się jak głupia. Ostatnim, co zobaczyłam było martwe ciało Voldemorta upadające z hukiem na posadzkę. A potem była już tylko ciemność. Pomyślałam, że śmierć może być jednak dobra.

Draco

Wszystkie zdarzenia tego wieczora mignęły mi szybko przed oczami. Widziałem mojego ojca, który perfidnie zakradał się do Harry'ego. Widziałem przerażenie innych uczniów i wyczekujące spojrzenia Śmierciożerców. I kiedy Avada miała dotknąć Pottera i zakopać naszą nadzieję głęboko w ziemi, zaklęcie napotkało przeszkodę w postaci czyjegoś ciała. Chwilę później Lord Voldemort padł martwy na ziemię. Śmierciożercy jeden po drugim teleportowali się z pomieszczenia. Mimo zwycięstwa nikt nie miał uśmiechu na twarzy. Każdy kłębił się przy Harrym. Tam, gdzie padł Lord Voldemort. Ale nikt nie patrzył na czarnoksiężnika. Oczy wszystkich zwrócone były w stronę małego ciała, które spoczywało w ramionach szlochającego Pottera. Podszedłem do niego, przepychając się prze tłum. To był mój błąd. Bo skąd mogłem wiedzieć, że widok, który tam zastanę rozniesie moje serce na milion kawałków i nie pozwoli mi ich nigdy poskładać w całość? Bo tak właśnie było. Kiedy zobaczyłem martwe ciało Victorii trzymane przez Harry'ego. Padłem na kolana i wyrwałem ją z jego ramion, tuląc mocno do piersi. Była piękna. Wydawała się być taka krucha, a jednak nie bała się oddać życia za nas. Za świat magii. Umarła z uśmiechem na ustach. Chwilę patrzyłem na jej ciało w szoku. Później mój pełen bólu krzyk potoczył się echem po zniszczonej Wielkiej Sali.

Oto ostatni rozdział, po nim będzie epilog, a pod nim BARDZO ważna notka. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i nie zawiodłam was. xoxo




Draco Malfoy - inna historiaWhere stories live. Discover now