Rozdział X (III cz.) - Nie ma nic bar­dziej bo­les­ne­go od pożegnania

6.8K 376 134
                                    

Victoria

Tego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Słońce nie zdążyło jeszcze wzejść i wszystko dokoła mnie skąpane było w półmroku. Spojrzałam na sąsiednie łóżko i przez chwilę obserwowałam pogrążonego we śnie Malfoya. Po raz kolejny uderzyło we mnie, jak bardzo jest przystojny. Śpiąc wyglądał jak blond włosy anioł, delikatnie i niewinnie. Wrażenie to było kompletnym przeciwieństwem charakteru chłopaka. Westchnęłam cicho czując ukłucie żalu, bo po raz kolejny musiałam go zostawić. Podniosłam się do pozycji stojącej i rzuciłam na łóżko Dracona Muffliato, po to by przypadkiem nie usłyszał, że wychodzę. Przygotowanie się do drogi zajęło mi tylko dziesięć minut. Spakowałam się, a zaklęcie zwiększająco zmniejszające ułatwiło mi sprawę, więc zamiast walizki trzymałam w dłoni małą torebkę. Przywołałam do siebie kawałek papieru i naskrobałam szybko pożegnanie.

Draco,

jeśli to czytasz, to znaczy, że jestem już daleko. Nie szukaj mnie, tak będzie lepiej. Wyjedź stąd, zapomnij o Australii, o mnie i o czymkolwiek, co się tutaj wydarzyło. Cokolwiek zrobię, cokolwiek usłyszysz na mój temat, pamiętaj, jesteśmy po tej samej stronie. Weź sobie do serca to, co napisałam. Uciekaj stąd, jeśli chcesz być bezpieczny. To nie jest miejsce dla Ciebie. Nie kontaktuj się ze mną, a jeśli będziesz już musiał, ogień wskaże Ci drogę. Powiedz moim przyjaciołom, że nie żyję, spraw, aby byli szczęśliwi i bezpieczni. Nie miej mi za złe tego, co zrobię. Życie to gra, która musi toczyć się dalej, a my jesteśmy tylko pionkami. Nie pozwól, żebyśmy przegrali.

Zawsze Twoja,

Victoria

Kiedy kreśliłam ostatnie słowa, tym samym pieczętując mój los łzy nieproszone pojawiły się w moich oczach, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. Chwyciłam swoją różdżkę, którą w międzyczasie odłożyłam na stolik i skierowałam się w stronę drzwi. Wyszłam z pokoju i z jakimś bolesnym żalem przyśpieszyłam kroku, po raz kolejny uciekając przed miłością.

Draco

Obudziłem się, czując wokół siebie nienaturalną pustkę. Poderwałem się szybko, rozglądając się za zagrożeniem, ale niczego takiego nie znalazłem. Jeszcze nie do końca obudzony ruszyłem chwiejnym krokiem przez pokój w poszukiwaniu wody. W końcu moja dłoń natrafiła na kartkę papieru leżącą na stoliku. Ziewnąłem szeroko i potarłem oczy, pragnąc tylko wrócić do łóżka. Rozwinąłem kartkę i skupiłem się na jej przeczytaniu. Sens słów zapisanych przez Victorię dotarł do mnie dopiero po chwili. Szok, który ogarnął moje ciało w końcu ustąpił złości. Zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem pięścią w ścianę. Zignorowałem ból, który wystrzelił wzdłuż moich palców i zarzuciłem na siebie pierwsze lepsze ubrania. Czym prędzej opuściłem pokój przyrzekając sobie, że nie stracę jej po raz kolejny.

Victoria

Pot spływał po mojej skórze, kiedy wędrowałam ścieżką na szczyt małego wzgórza. Żar spadał z nieba rozpalając moją skórę i chociaż lubiłam ciepło, a moim żywiołem był ogień, to gorąco było wręcz nie do wytrzymania. W końcu dotarłam do celu i rzuciłam się zmęczona na trawę, dziękując Bogu za to, że nie było tu żadnych ludzi. Chociaż na chwilę miałam spokój. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam dokoła. Z góry roztaczał się piękny widok. Mugole wędrujący ulicami byli mali jak mrówki i poruszali się szybko, śpiesząc się do pracy. Przez chwilę zapomniałam o dręczących mnie problemach i tylko obserwowałam ich. Promienie słoneczne delikatnie muskały moją skórę i włosy. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się samotnością. W końcu, kiedy już ochłonęłam zebrałam wszystkie swoje siły i podniosłam się. Ruszyłam dookoła polany zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić. W końcu stanęłam i uniosłam twarz ku górze, patrząc na błękitne, bezchmurne niebo. Nabrałam powietrza w płuca. A potem krzyknęłam.

Draco

Cały dzień biegałem po Melbourne pytając wszystkich i szukając wszędzie. Nigdzie nie znalazłem Victorii. Zrezygnowany wróciłem do hotelu, chcąc porzucić wszelkie nadzieje. Cassidy równie dobrze mogła być już kilometry stąd, chociaż miałem wrażenie, że jest bliżej niż sądzę. Powinienem zastosować się do jej polecenia i wyjechać, wrócić do przyjaciół i żyć dalej. Mój rozum mówił uciekaj, ale serce pragnęło zostać tutaj i odnaleźć tę jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Bo taka była prawda, musiałem to przyznać. Czego bym nie zrobił, Victoria Cassidy na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Nasza przeszłość była zbyt rozbudowana, nasze drogi wciąż się ze sobą splatały. Nie mogłem być jej przyjacielem, a ona nie mogła być moją przyjaciółką, ale staliśmy się kimś w rodzaju partnerów, wspólników. Nieświadomie otoczyłem ją opieką, kiedy umarł tatuażysta i byłem w stanie zrobić wszystko, o co mnie poprosiła. Ale Merlinie, wyjechać nie mogłem! Przeszedłem szybkim krokiem przez pokój i już miałem się położyć, żeby w spokoju to wszystko przemyśleć, kiedy wyczułem czyjąś obecność. Odwróciłem się błyskawicznie i wyciągnąłem z kieszeni różdżkę. Pomieszczenie było puste, ale mnie nie opuściło to dziwne wrażenie. Nagle od ścian echem odbił się czyjś śmiech. Rozejrzałem się na wszystkie strony, ale znów niczego nie dostrzegłem. Nagle poczułem uderzenie i znalazłem się na podłodze. Spróbowałem się poruszyć, ale moje mięśnie były jakby z kamienia. Ostatnie, co ujrzałem zanim straciłem przytomność, to złośliwe błyski w oczach Notta.

Victoria

- NOTT! - wydarłam się z całych sił, rozkładając ramiona w geście poddania. Stałam tak kilka minut, ale w końcu opuściłam ręce i cofnęłam się kilka kroków. Odwróciłam się, żeby odejść, kiedy przed moją twarzą zmaterializował się znienawidzony przeze mnie były ślizgon.

- No proszę proszę. Pierwszy raz dokonałaś właściwego wyboru - zakpił. Zamachnęłam się, żeby go uderzyć, ale złapał moją rękę i wykręcił ją.

- Ała, to boli! - syknęłam, próbując się wyrwać. Zaśmiał się głośno, bez cienia wesołości.

- Cier­pienie na­leży do życia. Jeśli cier­pisz, znaczy, że żyjesz. Pogódź się z tym mała dziewczynko - miałam niejasne wrażenie, że jego wypowiedź nie dotyczy tylko mojej wykręconej ręki. W milczeniu wyswobodziłam się z jego uścisku i cofnęłam się kilka kroków.

- Co masz mi do zaoferowania Nott? - zapytałam beznamiętnie, udając, że mnie to nie obchodzi.

- Na twojej rodzinie ciąży klątwa. Z tego co wiem, zginiesz przed swoimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami. Mam pewien plan, dzięki któremu możesz pozbyć się klątwy - wytłumaczył spokojnie, jednak uwadze nie umknął mi niepokojący błysk, który pojawił się w jego oczach.

- Czego chcesz w zamian? - mój głos ociekał niedowierzaniem i pogardą.

- Ciebie. Pomożesz mi wypełnić do końca plan Czarnego Pana. Potem dam ci spokój - pokiwałam głową. To był ryzykowny, ale i opłacalny układ - Świetnie, jeśli się już zgodziłaś to..... - przerwałam mu ruchem ręki.

- Przysięgnij mi - warknęłam z szerokim uśmiechem. Jego usta wykrzywiły się w brzydkim grymasie. Tego się nie spodziewał - Myślę, że Przysięga Wieczysta załatwi sprawę - Nie czekając na jego zgodę chwyciłam jego zadziwiająco zimną dłoń i ścisnęłam mocno.

- Ja, Teodor Nott przysięgam, że znajdę sposób, aby zdjąć z ciebie klątwę. Jeśli tego nie zrobię, zginę śmiercią bolesną - powiedział chłodno, a jedna świetlista nić otoczyła nasze ręce. Wzięłam głęboki oddech.

- Ja, Victoria Cassidy przysięgam, że pomogę ci wypełnić plan Lorda Voldemorta. Jeśli tego nie zrobię, stracę wszystkich, których kocham - Teodor uśmiechnął się, jakby ta przysięga go usatysfakcjonowała. Pogratulowałam sobie w duszy, bowiem miałam plan, dzięki któremu Nott już wkrótce będzie gryzł piach.

Przepraszam za dość długą nieobecność, ale rozumiecie, szkoła XD Enjoy! xoxo

Draco Malfoy - inna historiaWhere stories live. Discover now