Rozdział XXVI

10.9K 532 67
                                    

Victoria


Był wieczór, kiedy w zamku wybuchnął chaos. Podłoga trzęsła się od hałasu, a ludzie biegali po Hogwarcie. Ruszyłam do Wielkiej Sali, gdzie zebrał się już spory tłum, oczekujący wyjaśnień. Na wszystkich twarzach malowało się czyste przerażenie. Szybko przecisnęłam się na przód, a zaraz za mną moi przyjaciele. Na środku sali stała profesor McGonagall z pogniecioną szatą i desperacją w oczach.

- Otoczyliśmy już zamek ochroną przed napastnikami - zaczęła, a jej głos lekko drżał - ale mamy świadomość, że na długo ich nie powstrzyma. Muszę więc... - Jej dalsze słowa zagłuszył inny głos, zimny i wysoki, który potoczył się echem po pomieszczeniu. Nie wiadomo było, skąd się wydobywa.

- Wiem, że przygotowujecie się do walki - kilkoro uczniów krzyknęło, inni rozglądali się w poszukiwaniu źródła głosu - Próżne są wasze nadzieje. Mnie nie można pokonać. Nie chcę was zabijać. Nie chcę przelewać krwi czarodziejów - w sali zapadła cisza tak głucha, że aż raniła uszy.

- Wydajcie mi Harry'ego Pottera - rozbrzmiał głos Voldemorta - a nikomu nie stanie się krzywda. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostawię szkołę w spokoju. Wydajcie mi Harry'ego Pottera, a zostaniecie wynagrodzeni. Macie czas do północy - Znowu rozległa się cisza. Dziesiątki par oczu spojrzały się w stronę Harry'ego, który odwrócił się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia w towarzystwie dwójki swoich przyjaciół. Pansy rzuciła się do wyjścia, ale zatrzymałam ją i pokręciłam przecząco głową. W jej oczach zabłysły łzy, ale została. Nauczyciele podzielili uczniów na kilka grup i wyprowadzili ich na błonia. Ruszyłam za nimi i już po chwili znalazłam się na zewnątrz. Tłum Śmierciożerców stał na skraju Zakazanego Lasu, trzymając w rękach uniesione różdżki. Nagle magiczna bariera wybuchła, a ziemia zatrzęsła się w odpowiedzi. Postacie w czarnych szatach ruszyły w naszą stronę biegiem. Odwróciłam się do Dracona, który wciąż stał za mną, chwyciłam jego szaty, przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam tak, jakby świat miał się zaraz skończyć. Kiepski dobór słów zważając na fakt, że tej nocy wszyscy mogliśmy zginąć. Odwzajemnił pocałunek z jeszcze większą pasją, ale szybko wyrwałam się z jego uścisku. To był nasz pożegnalny pocałunek, czułam to w głębi serca. On również musiał to poczuć, gdyż spojrzał na mnie z niepokojem. Uśmiechnęłam się do niego smutno.

- Nie daj się zabić - powiedziałam i pobiegłam w stronę walczącego tłumu. Przez chwilę stał jeszcze osłupiały ale po chwili rzucił się w wir walki. Nie zwracałam już uwagi na blondyna, skupiając się na żywiole wewnątrz mnie. Pozwoliłam, by mnie opanował i wypłynął na powierzchnię. Osiągnęłam pożądany efekt i chwilę później moja lewa ręka stanęła w ogniu. W prawej trzymałam wysoko uniesioną różdżkę i odpychałam zaklęcia lecące w moją stronę. Jednym ruchem dłoni podpalałam Śmierciożerców, a ich krzyk przynosił mi niemałą satysfakcję. Uczniowie widząc mnie usuwali się z drogi, dając mi pole do popisu. Po kilku sekundach większość z nieprzyjaciół leżała na ziemi, wrzeszcząc z bólu. Później krzyki umilkły tak szybko, jak się zaczęły. Pobiegłam dalej, nie oglądając się za siebie. Nagle wśród walczących dostrzegłam tak dobrze znaną mi sylwetkę i ciemne włosy. Ruszyłam w stronę Śmierciożerczyni, która zajęta odpychaniem zaklęć nie zauważyła mnie. Jednym ruchem powaliłam ją na ziemię i usiadłam na niej okrakiem. Zdjęłam maskę z jej twarzy.

- Astoria! - dziewczyna wcale nie wyglądała, jakby mnie poznała. Wpatrywała się we mnie z niekrytą nienawiścią.

- Złaź ze mnie, pieprzona zdrajczyni! - syknęła, nie odwracając wzroku.

- Ty idiotko! Nie poznajesz mnie?! - warknęłam, tracąc cierpliwość - Czy oni do cholery zrobili ci pranie mózgu?! Walcz ze nami As! Wiem, ze nie jesteś zła! - Ciemnowłosa szarpała się pode mną. Uniosłam rękę i mocno trzasnęłam ją w twarz. Zamrugała oszołomiona.

Draco Malfoy - inna historiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz